Efekt kuli śniegowej, nazywany przez szwedzkich publicystów „efektem »Millennium«, możemy obserwować także w Polsce. Niedawno na półki księgarskie trafił ostatni tom trylogii Larssona – „Zamek z piasku, który runął”, z kolei w kinach pojawiła się ekranizacja (powiedzmy od razu: udana) pierwszej części. Licząca w sumie dwa tysiące stron opowieść o parze detektywów – dziennikarzu Mikaelu Blomkviście oraz hakerce Lisabeth Sallander – rozpoczyna się od, na pozór, niewinnego dochodzenia, które prowadzi do wytropienia psychopatycznych morderców; punktem docelowym trylogii jest zaś wielka afera z udziałem policyjnych elit oraz służb specjalnych. Po drodze mamy podpalenia, zakopywanie żywcem, wymyślne tortury, gwałty, związki kazirodcze, zastępy wszelkiej maści sadystów, słowem: pełen repertuar makabry, jaki tylko można sobie wyobrazić.
A jednak, jak się zdaje, nie tylko te uniwersalne motywy literatury kryminalnej decydują o popularności trylogii stworzonej przez przedwcześnie zmarłego Larssona (przypomnijmy: pisarz zmarł przed premierą pierwszego tomu, nie doświadczył więc zamieszania wokół „Millennium”, choćby wycieczek organizowanych po Sztokholmie śladami bohaterów).
Nie przypadkiem przecież Mikael Blomkvist nazywa się dokładnie tak jak młodociany bohater książek Astrid Lindgren. Co ciekawe, mały Kalle prowadzi własne detektywistyczne dochodzenia. Krytycy podkreślają też, że postać niezależnej hakerki ma wiele wspólnego z inną nieśmiertelną postacią stworzoną przez szwedzką pisarkę: ich zdaniem Sallander przypomina Pippi – dorosłą, po przejściach i wrzuconą w zwichrowany XXI w. Aż prosi się więc, by przytoczyć często słyszaną opinię, że prawdziwy szwedzki pisarz powinien w swoim życiu napisać powieść dla dzieci oraz kryminał. Obie formy literatury dostarczają bowiem nie tyle rozrywki, ile stanowią formę krytycznej obserwacji społeczeństwa.
Polemika z ideałem
Nie powinno dziwić, że Larsson wywołał trzęsienie ziemi. Stworzona przezeń opowieść wysadza w powietrze fundamenty szwedzkiej kultury. Wymieńmy więc pokrótce: Larsson burzy mit państwa opiekuńczego oraz równouprawnienia. Tytuł części inicjującej trylogię – „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” – mówi sam za siebie. Pisarz podważa wiarę w przejrzystość instytucji politycznych przeżartych, jak w innych częściach świata, korupcją i brudnymi zagraniami.
Po lekturze trylogii rozsypuje się wiara w skandynawski model pedagogiczny, bo życie rodzinne było dla Lisy jednym wielkim piekłem. A jakby tego było mało, Larsson burzy mit Szwecji jako kraju bez przemocy. Twórca „Millennium” pisze więc o neofaszystowskich sentymentach swoich rodaków, prawicowym radykalizmie i podskórnie odczuwalnych tęsknotach za modelem państwa autorytarnego. Dodajmy przy okazji, że Larsson, specjalizujący się w opisywaniu szwedzkiej skrajnej prawicy, napisał także poradnik dla dziennikarzy, w którym tłumaczył między innymi, jak korzystać z taksówek i gdzie wysiąść w drodze powrotnej do domu, aby nie narazić się na atak bojówkarzy.
Ake Daun, autor książki „Swedish Mentality”, poświęconej charakterowi narodowemu naszych północnych sąsiadów, pisze, że jednym z podstawowych pojęć w tej kulturze jest folkhemmet – ideał „ludzkiego domu”, pełnego ciepła i emocjonalnej, jakkolwiek stonowanej bliskości. Trylogia Larssona jest niczym innym jak wielką polemiką z ideałem folkhemmet, bowiem żyjemy w świecie, gdzie ludzkie uczucia i ciepło są towarem deficytowym.
Nie tylko jednak Larsson, ale także coraz liczniejsza grupa pisarzy kryminalnych polemizuje z tym wyobrażeniem. Na przykład Jens Lapidus, którego „Szybki cash” z 2006 r. był jednym z najgłośniejszych debiutów kryminalnych ostatniego dziesięciolecia. W najnowszej powieści „Zimna stal” mamy i bałkańską mafię w Szwecji, i mieszankę etniczną, szwedzkiego najemnika Niklasa, i przemoc wobec kobiet. Zresztą już pierwsze akapity drugiej powieści, stanowiącej środkowy tom „Czarnej trylogii sztokholmskiej”, nie pozostawiają złudzeń, z jakim światem mamy do czynienia: „Obrazy z własnego życia. Wspomnienia zrzędliwych bab z socjalu, niby to współczujących kuratorów i kryptorasitowskich wychowawców. Per-Olov, jego belfer z podstawówki: Tak w Szwecji nie robimy, Mahmud, czy to jasne? (...) Więcej migawek: gliny z betonowej dżungli, bez pojęcia, co to svenssońskie pojebane państwowe wychowanie robiło z chłopakami takimi jak on”. Konkluzja jest prosta: „To wyglądało na game over. Koniec żartów. Prze-fucking-srane. Wszystko”.
Jakże daleko nam do rytmicznej, spokojnej prozy Henninga Mankella i stylistycznej prostoty przypominającej prostotę mebli z Ikei i szwedzką przyrodę. Proza Lapidusa jest rozedrgana i równie rozgorączkowany jest świat, w którym poruszają się jego bohaterowie, podobnie jak prowadzący śledztwo policjant Thomas, co rusz przekraczający uprawnienia i wreszcie wyrzucony ze służby, jest antytezą Kurta Wallandera – Mankellowskiego stróża prawa uosabiającego przeciętność oraz lubującego się w zwoływaniu rutynowych zebrań.
Z pewnością jednak kraj portretowany przez Lapidusa nawet przy dobrej woli trudno nazwać „ludzkim domem”.
I oto dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego skandynawski kryminał (bo przecież nie tylko szwedzki, choć ten występuje w pierwszoplanowej roli) rezonuje w wielu krajach. Powieści te podejmują bowiem kluczowe problemy, które w innej postaci wyrażane są przez antropologów, socjologów, ekonomistów i politologów.
Jatka na prowincji
Kryminał skandynawski stawia pytania o tożsamość kulturową, model państwa i jego powinności wobec emigrantów, zjawiska narastającej przemocy. Jest tym samym formą debaty o społeczeństwie i ważnym, choć sfabularyzowanym głosem na temat współczesności.
W debacie tej głos zabiera też, a jakże, Henning Mankell. Opublikowany ostatnio także i u nas „Chińczyk” rozpoczyna się, jak na tego pisarza przystało: od krwawej jatki dokonanej na szwedzkiej prowincji. Ktoś w niezwykle brutalny sposób zamordował niemal wszystkich mieszkańców malutkiej wioski. Rezultaty śledztwa są mizerne. Ale do czasu. Okazuje się bowiem, że Birgitta Roslin, sędzia spokrewniona z dwiema ofiarami masakry, podejmuje prywatne dochodzenie, które prowadzi ją na chiński trop. W tle tej opowieści znajduje się wielka polityka.
Na szczęście „Chińczyk” nie jest topornym, zapisanym w formie powieści, traktatem politologicznym, tylko opowieścią o skutkach globalizacji. O jej nieuchronności, a także o tym, że jej częścią jest także przemoc i zbrodnia. Temat to zresztą u Mankella nienowy: wystarczy wspomnieć „Białą lwicę”, gdzie Kurt Wallander zapobiega zamachowi na Nelsona Mandelę, przygotowywanemu w spokojnej Szwecji. W świecie zbrodni, zdaje się tym samym mówić pisarz, granice nie istnieją.
Może zatem – to kolejne z zasadniczych pytań stawianych przez skandynawski kryminał – należy zewrzeć szeregi i bronić się przed nacierającą falą emigrantów i przypływającą wraz z nimi przemocą? Otóż nie. Jednym z licznych dowodów niech będzie, czytana obecnie także w naszym kraju, „Utracona”, napisana przez Norweżkę Karin Fossum. „Wszystko zaczęło się od podróży Gundera Jomanna, który pojechał aż do Indii, żeby znaleźć żonę”. Niemłody już mężczyzna znajduje wybrankę życia, biorą ślub, on wraca na norweską prowincję, ona ma przyjechać później. I Poona rzeczywiście przybywa. Tyle że na lotnisku ślad po niej się urywa. Wreszcie zmasakrowane ciało kobiety zostaje odnalezione w polu, niedaleko od jej nowego domu, do którego nigdy nie dotarła.
Historia opowiedziana przez Fossum nie jest prostą opowieścią o rasizmie. To powieść o fatalnym zbiegu okoliczności, którego następstwem jest śmierć. „Dlaczego Poona zginęła? – pyta Konrad Sejer, bohater powieści Fossum. Bo Goran ją zamordował, ale również dlatego, że Marie Jomann była fatalnym kierowcą. Miała wypadek, przez co Jomann nie mógł pojechać po Poonę na lotnisko, a Kalle Moe (wysłany tam taksówkarz) nie znalazł jej na Gardermoen. Zginęła też dlatego, że Ulla zerwała z Goranem, a Lillian nie chciała go widzieć. Złożyło się na to wiele czynników”.
To jednak tylko połowa prawdy. Do ostatniej strony powieści nie jesteśmy pewni, czy mordercą jest ów Goran, stały bywalec miejscowej siłowni. Ba, mimo że śledztwo zostaje zamknięte, wątpliwości się mnożą. A dzieje się tak dlatego, że w niewielkim skupisku każdy z mieszkańców ma coś do zyskania i do stracenia, składane przez nich zeznania są zatem pełne sprzeczności lub niedopowiedzeń.
Sprawcę trudno jest odnaleźć nie dlatego, że śledczy działają nieudolnie, ale dlatego, że lokalna społeczność kieruje się swoją logiką, mieszkańcy chronią się wzajemnie i – na tym polega istota ksenofobii w „Utraconej” – los obcej (obcej podwójnie: niezadomowionej i odmiennej rasowo) jest im obojętny.
Podobną wymowę ma powieść „W bagnie” Arnaldura Indridasona – islandzkiego pisarza obsypywanego nagrodami na całym świecie. Opowieść o współczesnej Islandii dotyczy genealogii, w których roi się od tajemnic, zła i cierpienia: „Nie byłem synem mojego ojca – powiada więc jeden z powieściowych bohaterów; mój prawdziwy ojciec zgwałcił moją matkę; byłem synem gwałciciela; on mi przekazał chory gen, który sprowadził śmierć na moją córkę; miałem przybraną siostrę, która zmarła na tę samą chorobę”. Choć tak naprawdę, mówi Indridason, chorobą jest tendencja do uszczelniania społeczeństwa, ucieczka w stronę wsobności, która izoluje od reszty świata. Nie dziwi, że prowadzący sprawę komisarz Erlendur Sveinsson powiada: „Żyjemy w jednym wielkim bagnie”.
W jednej ze scen policjant pochylony nad zwłokami pyta: „Kolejna typowa islandzka zbrodnia?”, po czym dopowiada: „Niechlujna, bezcelowa i popełniona bez próby ukrycia, zmylenia śladów czy zatarcia dowodów”. Bez wątpienia wypowiedź to przewrotna, bowiem ani islandzka, ani, ogólniej, skandynawska zbrodnia fabularna nie jest niechlujna czy tym bardziej bezcelowa.
Motyw sprawcy, czyli autora powieści, za każdym razem jest podobny: zbrodnia popełniona w mroźnym klimacie Północy rozognić ma kolejną dyskusję o kondycji współczesnych społeczeństw. I można mieć nadzieję, że taką motywacją – wszak powieść kryminalna ma globalny wymiar – kierować się będą nie tylko skandynawscy specjaliści od mordowania.
Mariusz Czubaj najpierw jako krytyk literacki pisał o kryminałach, a następnie sam zajął się pisaniem kryminałów. Jest współautorem (wraz z Markiem Krajewskim) „Alei Samobójców” i „Róż cmentarnych”, sam opublikował powieść „21:37”. Wkrótce ukaże się jego książka „Etnolog w Mieście Grzechu. Powieść kryminalna jako świadectwo antropologiczne”.