W kinach ciągle grany jest „Rewers” Borysa Lankosza, jak słychać, przy kompletach publiczności, przynajmniej w weekendy. W czasie projekcji na widowni parokrotnie rozlegają się chóralne śmiechy, a nawet gromkie brawa, co na polskim filmie nie zdarzyło się od niepamiętnych czasów. Tym, którzy jeszcze nie zobaczyli obrazu wyróżnionego główną nagrodą na ostatnim festiwalu w Gdyni, wyjaśnijmy, że jest to opowieść dziejąca się w czasach stalinowskich.
W ostatni weekend listopada premierę miał „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego i, jak chwali się dystrybutor w e-mailach rozsyłanych po redakcjach, tzw. otwarcie było znakomite. Reżyser, autor kultowego (w sensie ścisłym) „Wesela”, tym razem opowiada mroczną historię z końca lat 70. i początku 80. Jednak widz, który wybrałby się do kina z nadzieją, że zobaczy typowy film o PRL, będzie rozczarowany.
Tymczasem mamy kolejną rocznicę stanu wojennego, którą możemy uczcić lekturą najnowszej książki Jacka Dukaja „Wroniec”. I w tym wypadku daremnie szukalibyśmy „prawdy tamtych czasów”, do których autor odnosi się z pełnym fantazji i dowcipu dystansem. Odwołuje się nie do opracowań historycznych, lecz do własnej pamięci dziecka, którym był w 1981 r. Realia stanu wojennego wplecione zostają w opowieść utrzymaną w konwencji baśni.
Czarna komedia, biała tragedia?
To nie przypadek, że niemal równocześnie powstały takie właśnie dzieła – a będą kolejne – inaczej traktujące naszą historię. Ich autorzy nie mają zamiaru przekonywać, że „tak było naprawdę”, lecz że mogło być również tak.