Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Wall Street 2: Oliver Stone nie zawiódł

Cannes 2010: relacja trzecia

Polityka
Oliver Stone nie zawiódł. Druga część megahitu „Wall Street” sprzed 23 lat zatytułowana ironicznie „Wall Street: Money Never Sleeps” (pieniądze nie śpią) wygląda lepiej, niżby się można było spodziewać, zwłaszcza po ostatnich, niezbyt udanych produkcjach tego reżysera.

To coś więcej niż pobieżna, złośliwa karykatura mechanizmów ekonomicznych, które doprowadziły do krachu. Film nie jest beznamiętnym, przegadanym raportem na temat przyczyn pęknięcia bańki spekulacyjnej i załamania rynków finansowych dwa lata temu. Ani satyrą w stylu Michaela Moore’a na zarządzanie amerykańską gospodarką. Stone stworzył obyczajowe, hollywoodzkie widowisko, kolejny raz w jaskrawy sposób obnażające główny grzech kapitalizmu: chciwość.

Jego film spaja konwencję dramatu rodzinnego z historią niesławnego powrotu do grona giełdowych rekinów diabolicznego Gordona Gekko (rola, za którą Michael Douglas może się spodziewać kolejnego Oscara). Tego cynika, aferzystę i manipulanta, który pokochał bezwzględną wartość pieniądza, pobyt za kratkami niewiele nauczył.

Wnioski, do jakich doszedł po przemyśleniu przecieków i spekulacji wykorzystanych do zbicia fortuny, spisał w książce „Czy chciwość jest dobra?”. Twierdzi w niej, że chciwość się nie skończyła. Stała się legalna i wieści nieuchronność wybuchu kryzysu w chorym kraju, w którym 40 procent zysków generują banki inwestycyjne, a nie przemysł. Rychłe spełnienie proroctwa nie zaskakuje Gekko, wręcz przeciwnie, znając słabości systemu od podszewki i wiedząc, że kryzysy zdarzają się cyklicznie, wykorzystuje paniczną wyprzedaż akcji do odbudowania swojej pozycji.

Natury człowieka nie da się zmienić – przekonuje Stone.

Reklama