Żywe Książki to ludzie, którzy zdecydowali się opowiedzieć czytelnikowi coś o sobie. Pochodzą zazwyczaj z grup społecznie nieakceptowanych. A czytanie polega na rozmowie z osobą, której zadaniem jest zweryfikowanie fałszywych przekonań na jej temat.
Spontaniczna idea
Aby porozmawiać, najpierw trzeba zarejestrować się u bibliotekarza i odebrać kartę czytelnika. Wybrany z katalogu egzemplarz po pół godzinie należy oddać w nienaruszonym stanie, zarówno psychicznym, jak i fizycznym. Bibliotekarz sporządza karty katalogowe, czyli opisy, aby każdy chętny mógł zapoznać się z problemami osoby, z którą chce porozmawiać. Pomysł Żywej Biblioteki zrodził się 10 lat temu w Danii i był protestem wobec agresji i nietolerancji. Miał zachęcić do zapoznania się z prawami człowieka i powodować wzrost świadomości na temat stereotypów i ich społecznych konsekwencji. Zgodnie z założeniem, że najlepszą formą zrozumienia inności jest bezpośrednie z nią spotkanie.
Organizując podczas muzycznego festiwalu w Roskilde w 2000 r. pierwszą Żywą Bibliotekę, jej założyciele zapewne nie sądzili, że pomysł w ekspresowym tempie osiągnie popularność na świecie, a edycje zagoszczą na stałe w kilkudziesięciu krajach. Od 2003 r. jednym z głównych promotorów programu ŻB jest Rada Europy, a większość spotkań organizuje się w bibliotekach publicznych, ośrodkach kultury czy na muzycznych festiwalach Europy, od Portugalii po Ukrainę.
Polską edycję Żywej Biblioteki po raz pierwszy zorganizowało Stowarzyszenie Lambda z Warszawy w ramach imprezy „Globalna Wioska – Święto Różnorodności”. Na stołecznym placu Konstytucji pojawił się wówczas ogromny namiot, w którym przez cały dzień prezentowały się polskie i zagraniczne organizacje pozarządowe, promujące prawa człowieka. Rodzima edycja odbywa się w kilku największych miastach.
Mimo że u nas funkcjonuje standard poprawności politycznej w narodowo-katolickim wydaniu, z dyskryminacją homoseksualizmu i niezgodą na zapłodnienie in vitro, ŻB lokuje się bardziej w nurcie poprawności europejskiej, która nie obraża ludzi z racji ich przynależności do grup społecznych, na tle rasowym i światopoglądowym. W Danii idea zrodziła się spontanicznie, natomiast w Polsce wydaje się być polityczna.
– ŻB może zorganizować każdy. Organizacją, która nas wspiera i doradza, jest Human Library, której ŻB jest oficjalną metodą. Prawnej licencji nie ma, a konwencja jest grzecznościowa – wyjaśnia Dorota Mołodyńska-Küntzel, koordynatorka projektu z wrocławskiej Mediateki.
Zapraszane Książki często są pracownikami organizacji pozarządowych, Domu Spotkań Angelusa Silesiusa z Wrocławia, które znają problemy wykluczonej grupy i prowadzą dla nich poradnictwo. Dlaczego więc Żywa Biblioteka nie robi furory? Być może dlatego, iż jej założenia tkwią nieco w społecznej próżni, a sam projekt jest skierowany do młodych ludzi z niszowych środowisk związanych z organizatorem.
Odwiedzający ŻB to najczęściej osoby wykształcone i w trakcie spotkania raczej nie ma szans, aby ktoś zapalczywie bronił swoich racji. Więc robi się letnio.
– Ten projekt nie polega na łamaniu stereotypów. Byłoby naiwnością twierdzić, że uda się to zrobić w 30 minut. Szukamy kontekstu w najbliższym otoczeniu, a potem tworzymy listę tytułów, które wydają nam się ważne. Nie zaprosimy osób, które nie poradziły sobie ze swoim problemem. Musieliśmy też zminimalizować ryzyko potencjalnej agresji, jaka mogłaby zaistnieć w trakcie takiej konfrontacji, więc zapoznajemy czytelników z regulaminem – mówi Mołodyńska-Küntzel.
Dla przykładu na Węgrzech kilka lat temu w jednej z edycji bestsellerem stał się nazista, a w Holandii grupa De Mensenbieb uruchomiła specjalny Bibliobus, mobilną wersję ŻB na kółkach, aby docierać do grup społecznych zgromadzonych na imprezach masowych. Kto pierwszy w Polsce odważy się na zmiany? Wątpliwości potwierdza jedna z Książek.
– Muszę przyznać, że byłem mocno spętany i ograniczony czasem spotkania i czułem kaganiec tego miejsca. Trzeba się spotykać na głębszych poziomach, a tutaj po pół godzinie pojawiała się bibliotekarka i przerywała rozmowę. Część ludzi przychodziła trochę jak do cyrku, jakby małpy chcieli pooglądać. W kuluarach było słychać, że Książki chciały rozmawiać więcej i dłużej. Ale zostałem zaproszony i musiałem się trzymać organizacyjnych kanonów – przyznaje Trzeźwy Alkoholik. I po chwili namysłu dodaje: – Zaprosiłem do ŻB skazanego za morderstwo kolegę z zakładu karnego. Miał duże powodzenie i w przerwie zapytałem go o refleksje na temat tej akcji. Spojrzał na bibliotekarkę i powiedział: idea jest dobra. A to, co się tutaj dzieje, to jest trochę za malutkie.
Nie eksplorowane obszary
Trzeba mieć odwagę, aby tak manifestacyjnie być innym. Marcin Boronowski, anglista pracujący na Uniwersytecie Wrocławskim, jest – jak się sam określa – samozwańczym Naczelnym Antyfacetem RP, buntownikiem przeciwko narzuconej roli genderowej. Mimo że ma wydepilowane nogi, czarne szpilki i pomalowane na czerwono paznokcie, zapewnia, że nie jest gejem ani transwestytą. Tekstylny kontestator systemu wypożyczony został 13 razy z powodu odkrycia wyższości damskiego odzienia nad męskim. Dobra Książka musi być kontrowersyjna.
– Spódnice są zdecydowanie lepsze od spodni. Nie chodzi o to, aby się przebierać w izolowanych sytuacjach. Chciałem zdobyć dla siebie przestrzeń wolności. W pracy nie dawałem się nikomu dyscyplinować i zobaczyłem, że z tego powodu relacje ze studentami wcale się nie psują. Mimo że uchodzę za radykała, zacząłem być lubiany. Przecież nie robię nic nadzwyczajnego. Rozszerzam polską poprawność i rozbijam jej konserwatywno-nacjonalistyczną wersję na rzecz tej o szerszych horyzontach umysłowych. Gdybym był posłuszny normie kulturowej, nigdy bym nie doświadczył tego przyjemnego stanu rzeczy, jakim jest noszenie spódnicy – mówi Marcin, który przed laty, w letnim chłodku, zaczął obmyślać plan przeforsowania zmiany wizerunku.
Żywej Bibliotece niezbędny jest rodzaj ewolucji popychającej projekt ku środowiskom najbardziej potrzebującym takiego edukacyjnego i wychowawczego oddziaływania. Aby ŻB była w pełni efektywna, powinno się ją organizować w środowiskach szczególnie zagrożonych skłonnością do popełniania przestępstw na tle nienawiści, czyli w ośrodkach wychowawczych dla młodzieży trudnej, zakładach poprawczych i w więzieniach. Czy Książek brakuje i czy powinny być dobierane na potrzeby społecznie aktualnych wydarzeń?
– Wyobraziłem sobie, że idę do więzienia i biorę ze sobą geja. Być może w zakładzie karnym takie zawężenie precyzyjniej by trafiało w czytelników. Po co wrzucać takie egzemplarze do monitorowanej i bezpiecznej biblioteki? To turystyka, a nie czytanie. Ciekawy byłby fundamentalistyczny katolik albo zakonnica o mistycznym pojmowaniu bólu. Sam chciałbym ostrzej porozmawiać z inną Książką, ale obowiązek nieniszczenia w praktyce sprowadza się do tonowania rozmowy. Człowiek to nie rura, którą można przyspawać, a przerzucanie kolejnych stronic życia to dobre i emocjonujące doświadczenie, które sporo kosztuje. To paradoks, że choroba zmusiła mnie do samorozwoju. Alkoholikiem stałem się w momencie, gdy przestałem pić – mówi Zbigniew Kolmaga, Trzeźwy Alkoholik, dla którego trzeźwienie było największą przygodą w życiu. Z zawodu jest spawaczem, lecz w biurze burmistrza Obornik Śląskich pracuje jako pełnomocnik do spraw uzależnień. Z racji drugiego zawodu na tyle poszerzył własny warsztat poznawczy, że w spawaniu upatruje sporo mądrości życiowej. Do ŻB trafił z powodu swojej aktywności terapeutycznej i charyzmy, jaką powszechnie się cieszy.
Natomiast Antyfacet, który w przyszłości chce zorganizować happening „Kwadrans plucia na pedała” z udziałem homoseksualistów przebranych w przeciwdeszczowe płaszcze, przekonuje: – Widzę pewne obszary, które nie są jeszcze eksplorowane. Biblioteka jest zbyt bezpieczna i za łagodna. O doborze powinna decydować symetria, a nie sztuczna poprawność. Brakuje czynnego narkomana, który mógłby pokazać, jak rujnujący jest ten nałóg, albo wprost przeciwnie, kogoś popalającego trawkę z zachowaniem kontroli nad swoim życiem. W czasie debaty o ewentualnej legalizacji miękkich narkotyków taka opowieść miałaby w szczególności uzasadnienie. Ciekaw jestem, czy ktoś by się odważył zaprosić scjentologów albo satanistów, którzy by opowiadali o swoich przekonaniach.
Abecadło obywatelskie
Dziś Biblioteka, zawężając swoją formułę do edukacji, odgradza się od życia. Narzędzie już jest i wszystko teraz zależy od organizatorów kolejnych edycji, którzy powinni przemyśleć, kto tak naprawdę w Polsce jest wykluczany.
Przecież prawdziwa biblioteka zawiera wszystkie struktury słowne i warianty, na jakie pozwala ponad 20 ortograficznych symboli. Litery na grzbietach książek nie zawsze zapowiadają to, o czym będą mówiły stronice. Dlaczego tym tropem nie może podążyć Żywa Biblioteka, która ma szansę stać się abecadłem obywatelskim, czytanym przez szeroką rzeszę czytelników, a nie garstkę wtajemniczonych wyznawców?
Mimo że najczęściej idziemy do biblioteki po znaną książkę, czasem warto zaryzykować odkrycie ważnego tytułu, którego istnienia się nie podejrzewało.