Muzycy nie zawsze żyli ze sprzedaży płyt. I wygląda na to, że nie będą z nich żyli w przyszłości, a rozkwit przemysłu płytowego w ostatnich kilkudziesięciu latach był po prostu wyjątkowym okresem. Z opublikowanego właśnie dorocznego raportu Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (IFPI) wieje grozą: w ciągu siedmiu lat wartość całej branży muzycznej spadła o ponad 30 proc. Ale jednocześnie jasno widać kierunek zmian – wpływy ze sprzedaży muzyki w plikach cyfrowych wzrosły w tym czasie o ponad 1000 proc.!
„Proces odrywania się muzyki od fizycznego nośnika będzie się pogłębiał” – prognozuje dr Patryk Gałuszka z Instytutu Ekonomii Uniwersytetu Łódzkiego w swojej książce „Biznes muzyczny”. Raport IFPI te słowa potwierdza. Piosenkę „TiK ToK” Ke$hy – hit ubiegłego roku – legalnie ściągnięto jako plik cyfrowy prawie 13 mln razy. To więcej niż kiedyś na tradycyjnej małej płycie kupiono „I Want To Hold Your Hand” – najlepiej sprzedającej się singlowej piosenki Beatlesów. Może więc nie jest tak źle, a muzycy powinni nie tyle zmieniać branżę, ile sposób myślenia? Oto cztery strategie przetrwania – od pomysłów dla Dody po receptę dla niedawnej debiutantki Julii Marcell.
1 Sprzedawaj siebie, nie płyty
To pomysł dla sławnych, choć niekoniecznie wybitnych. Czyli wymarzona oferta dla Dody – osoby, dla której sprzedaż jej wizerunku na różne sposoby może być bardziej dochodowa niż same nagrania. Podobnie koncerty – chcemy zobaczyć gołym okiem gwiazdy z telewizji, co powoduje, że mimo kurczącego się przez ostatnie lata rynku płytowego, organizatorzy wielkich spektakli na żywo zarabiali coraz lepiej, dyktując w praktyce ceny biletów.