Ledwie kilkanaście lat temu polska proza kryminalna praktycznie nie istniała. Sytuacja zmieniła się diametralnie w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Zaczęło się od Marka Krajewskiego i cyklu o przypadkach policjanta z Breslau Eberhardta Mocka. Wprawdzie nasi pisarze wciąż jeszcze mogą sobie tylko pomarzyć o nakładach, jakie uzyskują powieści kryminalne w Szwecji, Anglii czy Niemczech, ale w dużej mierze wynika to z dramatycznego stanu czytelnictwa w Polsce, a nie słabej jakości rodzimych opowieści z dreszczykiem. Inna sprawa, że i tak, na tle generalnego upadku sprzedaży prozy współczesnej, nasz kryminał ma się wręcz wybornie.
Szturmując listy bestsellerów
Średnio polskie powieści kryminalne sprzedają się w nakładach 4–6 tys. egzemplarzy, a najlepsi autorzy mogą liczyć na sprzedaż na poziomie kilkudziesięciu tysięcy, szturmując listy bestsellerów. Jest nieźle, a będzie pewnie jeszcze lepiej, pora więc sprawdzić, jak wygląda polski kryminał na początku nowego dziesięciolecia, kiedy odgrywa coraz ważniejszą rolę na rynku wydawniczym.
Przez ładnych kilka lat dominował u nas kryminał retro, czyli ukazujący śledztwa w historycznych dekoracjach, głównie za sprawą popularności wspomnianej serii Krajewskiego. Pisarze szczególnie upodobali sobie okres międzywojenny, dzięki czemu powstały – poza sagą o Mocku – osadzone w tamtych czasach cykle powieściowe Pawła Jaszczuka („Foresta umbra”, 2004 r., „Plan Sary”, 2011 r.), Marcina Wrońskiego („Morderstwo pod cenzurą”, 2007 r., „Kino »Venus«”, 2008 r., „A na imię jej będzie Aniela”, 2011 r.