Co to jest ten „mały, niezależny sklep płytowy”? Komuś, kto – jak dziś w Polsce – obserwuje tylko starcie wielkich sieci handlowych, trudno to wyjaśnić. Najlepiej odesłać do książki „Wierność w stereo” Nicka Hornby’ego lub powstałego na jej kanwie filmu „Przeboje i podboje”.
Tam można znaleźć opowieść o tym, jak to klient przychodzi do sklepu i mówi: „Szukam płyty dla córki. »I Just Called To Say I Love You«. Macie to?”. Sprzedawca wie, że nie ma, ale z błyskiem w oku blefuje: „Jasne”. Klient: „Poproszę”. Na to słyszy: „Przykro mi, ale nie sprzedam panu tej płyty”. „Dlaczego?”. „Bo to sentymentalne, ckliwe gówno!” – odpowiada sprzedawca, który prywatnie jest miłośnikiem Steviego Wondera, ale uważa, że artysta ten mocno obniżył loty w latach 80., gdy nagrywał „I Just Called...”.
Hornby trafił w punkt. Od sklepu internetowego albo dużej sieci handlowej – gdzie nikt ani myśli krytykować gust klienta – taki mały sklep różni się tym, że ma misję. Nie jest dla wszystkich, więc nie jest nijaki. Chce nie tylko zarabiać pieniądze, ale też popularyzować muzykę, która podoba się jego właścicielom. Bywa miejscem dyskusji, nawet edukacji muzycznej. Odgrywa czasem – podobnie jak biblioteka – rolę małego ośrodka kultury. Damon Albarn z grup Blur i Gorillaz uważa nawet, że te funkcje sklepu z płytami będą trwalsze niż sam przemysł płytowy: „Nawet w świecie blogów i dostępu do muzyki w Internecie nic nie zastąpi widoku twarzy osoby, która prezentuje wam nagranie, do którego chciałaby was przekonać”. I właśnie dlatego grupa rozsianych po świecie ludzi, którzy nie stanowią wielkiej siły ekonomicznej, postanowiła ratować sklepy.
16 kwietnia po raz kolejny obchodzić będą święto płyty – Record Store Day.
Powrót do sklepów
Teoretycznie nie ma czego świętować. Graham Jones, autor książki „Last Shop Standing” opowiadającej historię małych sklepów z płytami, prowadzi listę takich placówek na całym świecie, z której skreśla kolejne nazwy. Najpierw padały te pojedyncze, małe, teraz – pod naporem handlu w Internecie – zaczynają znikać nawet duże sieci: bankructwo grozi Tower Records, padła też największa kanadyjska sieć Sam The Record Man. – Sytuacja zmienia się tak szybko, że musiałem przygotować piątą już edycję książki – mówi. Ale z radością przygląda się inicjatywie Record Store Day.
Na pomysł Dnia Sklepu Płytowego wpadł Chris Brown, właściciel niezależnego sklepu z muzyką w Portland w amerykańskim stanie Maine. Zauważył, jak wiele zamieszania zrobił Free Comic Day – stworzona 10 lat temu inicjatywa, by fanów komiksu ściągać do małych sklepów rozdawaniem specjalnych broszurowych wydań historii obrazkowych. Tamto święto przyjęło się błyskawicznie – dziś obchodzi je ponad dwa tysiące sklepów w 30 krajach.
Z Record Store Day jest podobnie. Cztery lata od startu skupia już poważną międzynarodową koalicję sklepów z płytami. Akces zgłaszają też gwiazdy. Grupa Radiohead wypuszcza do sklepów specjalną kolekcję plakatowych grafik związanych z ostatnim albumem i okazjonalną płytę, The Rolling Stones wznawiają „Brown Sugar” na (znów modnym!) siedmiocalowym singlu. Specjalne wydawnictwa proponują Bruce’a Springsteena, AC/DC czy Pink Floyd. Wytwórnia Warner publikuje serię kolorowych winyli zawierających oryginał i nową wersję znanej piosenki (na jednej z nich znajdziemy na przykład Red Hot Chili Peppers grających utwór Ramones). Dla miłośników popu znajdą się okolicznościowe winylowe wydawnictwa Adele i Lady Gagi. Wykonawcy, na których występy trudno dostać bilety, zagrają specjalne koncerty w lokalnych sklepikach, ambasadorem całej akcji został w tym roku Ozzy Osbourne.
Czemu artyści i wytwórnie płytowe dopiero dziś angażują się w takie działania? Może zauważyli, że świat dużych sieci i zmieniającej się co tydzień ekspozycji nowych płyt niekoniecznie wpływa na ich byt pozytywnie. Graham Jones opisuje to zjawisko w swojej książce – przypomina, że hity w latach 60. rodziły się powoli, by potem wiele tygodni pozostawać na listach bestsellerów. 40 lat później sytuacja jest – jak dowodzi – zupełnie inna. Piosenka błyskawicznie wchodzi na szczyt, a potem natychmiast z niego spada, zostawiając miejsce dla kolejnej. Jest większa konkurencja, ale też natarczywa promocja szarpie całym rynkiem, wszystko staje się bardziej doraźne, życie płyty bywa krótkie. Potrzeba więc specjalistycznych, pasjonackich sklepów, by utrzymać takie nagrania dłużej na rynku.
– W samej Wielkiej Brytanii będzie można kupić w tym roku tylko tego dnia ponad 300 wydawnictw – chwali inicjatywę Jones, który sam zaczynał od stoiska z płytami na jednym z brytyjskich targowisk, a potem współtworzył jedną z największych niezależnych sieci dystrybucyjnych. Większość z tych specjalnych płyt trafi do takich placówek, jakie opisywał Hornby: sklepów z klimatem, w których często panuje nieład, bo przecież „tylko fani Phila Collinsa kupują w miejscach tak czystych i zdrowych jak podmiejski Habitat”. A to już dziś przynosi efekt w postaci zahamowania fali zamknięć.
Szklanka do połowy pełna
– W ciągu ostatnich sześciu lat zniknęło w Wielkiej Brytanii 600 sklepów płytowych – mówi Graham Jones. – Ale jest też dobra wiadomość: w roku ubiegłym otworzyło się prawie tyle samo nowych sklepów, ile zamknęło starych.
Duża w tym zasługa sprzedaży płyt winylowych, która wzrosła w ciągu ostatniego roku o 15 proc., dochodząc do poziomu nienotowanego od 20 lat. To najszybciej rosnący segment rynku płytowego. I właśnie ten trend ma według Jonesa pomóc przetrwać sklepikarzom z pasją. – Winyle kupuje się w małych sklepach – komentuje. – Supermarkety nie są nimi zainteresowane, a kupowania przez Internet ludzie często się boją, przewidując uszkodzenia płyt w transporcie.
Potwierdzają to właściciele polskich sklepów. Prawie każdy z nich ma lub właśnie wprowadza półki z czarnymi płytami. Specjalne winylowe wydania obiecuje też pierwszy krajowy sklep, który w tym roku dołączył do koalicji RSD, wprowadzając inicjatywę do Polski – krakowski Rock-Serwis. Tylko 16 kwietnia będą sprzedawać specjalne single: unikatową małą płytkę grupy Van Der Graaf Generator oraz biały winyl Stevena Wilsona i grupy Oceansize z ich wersjami piosenek brytyjskiego autora i wokalisty Tima Smitha – i z dochodem przeznaczonym na rehabilitację tego ostatniego po udarze mózgu.
– Mamy nadzieję, że akcja zwróci uwagę nabywców, kolekcjonerów na fakt, że wciąż na rynku istnieją sklepy płytowe, których właścicielami nie są korporacje i na których politykę sprzedaży nie ma wpływu nikt z zewnątrz – mówi Piotr Kosiński, szef Rock-Serwisu.
Do grona sklepów skupionych w akcji (pełną listę obejrzeć można na stronie recordstoreday.com) dołączył też poznański Fripp z jazzem, awangardą i ambitnym rockiem. Obiecuje specjalne wydawnictwa, rabaty oraz okolicznościowy koncert. Warszawski sklep Side One, specjalizujący się w muzyce elektronicznej i tanecznej, będzie miał kilka tytułów ze „świątecznej” oferty zagranicznych wydawców. I te ostatnie pojawią się na winylach – w Side One to normalne, tu raczej płyty kompaktowe są w mniejszości.
Angielskie hasło „record store” było przez wiele lat anachronizmem – w końcu większość sklepów nie handlowała już płytami winylowymi (ang. records), tylko CD. Po latach okazuje się jednak, że termin może znów oznaczać dokładnie to samo co przed laty.
Ekstaza wśród skarbów
– Zdaję sobie sprawę, że jeśli mam w przyszłości rozwinąć firmę, to muszę brać pod uwagę asortyment niepłytowy: gadżety, koszulki – mówi Wojtek Żdanuk, właściciel Side One. Graham Jones idzie dalej: – Sklepy muszą się starać współtworzyć pewną społeczność, pozostać miejscem spotkań, serwować kawę, sprzedawać książki, wspierać lokalne zespoły i organizować u siebie koncerty.
Polska ma jednak w tej materii dystans trudny do nadrobienia. Zanim małe sklepy zdążyły okrzepnąć w latach 90., zmiotły je z rynku działania empików. – Dziś sytuację w rodzimej branży dodatkowo utrudnia handel w Internecie osób prywatnych – dodaje Żdanuk.
Coraz częściej małe sklepy to po prostu placówki firmowe niezależnych wydawców lub dystrybutorów. Tak jest z angielskim Rough Trade – jednym z motorów akcji RSD – albo z lizbońskim Clean Feed. W Polsce podobną funkcję pełni Rock-Serwis albo właśnie sklep Fripp związany z firmą Multikulti. Współprowadzący ją Tomasz Konwent zwraca uwagę na to, że wciąż nie ma w Polsce rynku wydawnictw muzycznych, który opierałby się na normalnej wymianie handlowej. – Większość ruchu wokół naszych płyt odbywa się w Internecie, mamy tylko kilka sklepów w całej Polsce, którym wybieramy i wstawiamy w komis nasz towar – mówi Konwent.
Nadzieję na przyszłość w Polsce daje za to inny fakt – po latach nieobecności powróciła do kalendarza imprez Warszawska Giełda Płytowa w klubie Hybrydy. Reaktywowana pod koniec ubiegłego roku, odbywa się dziś regularnie w każdą ostatnią sobotę miesiąca. I sprzedaje się tu – lub wymienia – głównie płyty winylowe. Podobnie jak małe sklepiki w Wielkiej Brytanii, tak i u nas takie właśnie miejsca dostarczały inspiracji artystom w poprzednich dekadach.
Bo dziś artyści z pokolenia, które wiedzę o muzyce czerpało jeszcze nie z Internetu, ale dzięki muzycznym butikom, spłacają stare długi. Na stronie akcji Record Store Day masowo proszą o okazanie szacunku ludziom, którym chodzi o coś więcej niż tylko strumień cyfrowych danych zajmujący miejsce na dysku.
„Zrób przysługę samemu sobie i idź tego dnia do sklepu – apelują Nick Cave i jego koledzy z grupy Grinderman. – Ten niewielki wysiłek pomoże ci spalić trochę tłuszczu, odkleić tyłek od komputera i poczuć rzadki dziś dreszczyk przemieszczania się w realnej przestrzeni, szperania między rzędami półek i ekstazę trzymania w rękach prawdziwych skarbów”.