Na widowni Teatru Narodowego siedzi już publiczność, aktorzy przebrani i umalowani szykują się do wejścia na scenę, a Grażyny Szapołowskiej grającej w „Tangu” dość znaczącą rolę (i grającej bardzo dobrze) nie ma. Dyrektor teatru Jan Englert, który sam występuje w sztuce w roli Wuja, wychodzi na proscenium w służbowych krótkich portkach i wygłasza jedną z najważniejszych kwestii w swym życiu: Aktorka zamiast teatru wybrała show telewizyjny, spektakl się nie odbędzie. Niestety, tabloidy, które jako pierwsze przez parę dni informowały o zdarzeniu, nie napisały, jaka była reakcja widowni, czy może część mniej zorientowanych widzów nie pomyślała sobie czasem, że już zaczęło się przedstawienie, a ten Mrożek fajny wstęp wymyślił.
Nie, żaden szanujący się autor nie napisałby takiej sceny z prostego powodu: krytycy zarzuciliby mu skłonność do tanich efektów. Jak się okazuje, kolejny raz samo życie pisze ciekawe scenariusze, nie dbając o to, czy wyjdzie farsa, czy tragedia. Przypomnijmy, że to nie pierwszy w ostatnich czasach popis aktorski, nieprzewidziany ani przez autora sztuki, ani przez reżysera. Parę miesięcy temu w stołecznym Teatrze Dramatycznym artystka Joanna Szczepkowska pokazała na scenie pupę, a widzowie nie od razu mogli się zorientować, że to nie – nadużywany zresztą przez niektórych awangardowych reżyserów – środek scenicznej ekspresji.
Czy te dwa zdarzenia mają wspólny mianownik? Tak, mimo że właśnie Szczepkowska należy do środowiskowej frakcji, która najsurowiej osądza niesubordynację Szapołowskiej. W obu przypadkach aktorki postanowiły bowiem wyjść poza narzucone im role. Szczepkowska wyraziła sprzeciw wobec metod pracy reżysera Krystiana Lupy i odeszła z Teatru Dramatycznego.