Najnowsza superprodukcja z Paramount Pictures kosztowała ponad 150 milionów dolarów. Jej reżyserią zajął się utalentowany Kenneth Branagh, znany głównie jako sprawdzony adaptator sztuk szekspirowskich na duży ekran. Jego obecność na planie była głównym powodem, dla którego rolami w filmie zainteresowali się światowej sławy laureaci Oskara: Anthony Hopkins oraz Natalie Portman.
Filmowa adaptacja „Thora” to kolejny krok Marvela w popularyzowaniu wśród szerszej widowni herosów z historii obrazkowych. Wszakże nie ma się czemu dziwić – właśnie mija rok od wykupienia udziałów wydawnictwa przez The Walt Disney Company, dzięki czemu włodarze wieloletniej firmy komiksowej mogą się cieszyć stałym napływem gotówki na nowe projekty filmowe oraz animacyjne. Powstaje jednak pytanie – dlaczego tym razem padło akurat na niego? Thor nie cieszy się poza USA popularnością równą Supermanowi czy Spider-Manowi. W dodatku, niektórzy mogą szybko się zmęczyć jego pompatycznością i sposobem mówienia, nawiązujących do dialogów szekspirowskich. W czym zatem tkwi sekret popularności bohatera, którego przygody są opowiadane na kartach komiksu nieprzerwanie od prawie 50 lat?
Podwaliny uniwersum
By odpowiedzieć na zagadkę dotyczącą popularności boga piorunów, należałoby wrócić do jego (popkulturowych) korzeni. Lata 60. to okres świetności konformizmu i kiczu w amerykańskiej kulturze popularnej. Wtedy też Marvel postanowił pójść pod prąd i reaktywować modę na superbohaterów, mocno nadszarpniętą na przełomie lat 40. i 50. przez nagonkę naukową dr. Frederica Werthama. Wielbiony w tamtych czasach psychiatra starał się usilnie przekonać, że komiksy mogą szkodzić równie bardzo, co narkotyki i alkohol, wywołując skłonności homoseksualne oraz chęć przemocy.