Na otwarciu galerii Tate Modern w Londynie w 2000 r. dyrektor przedstawił Iana McEwana, laureata niemal wszystkich brytyjskich nagród literackich, Tony’emu Blairowi. „Podziwiam to, co pan robi” – powiedział z uznaniem szef rządu, długo ściskając jego dłoń. „Mam dwa pańskie obrazy na Downing Street. Cheerie i ja uwielbiamy je” – dodał. McEwan próbował wyprowadzić go z błędu, ale Blair nie dał sobie nic wytłumaczyć i upierał się, że McEwany wiszą u niego na ścianie. To prawdziwe zdarzenie znalazło się przetworzone w powieści McEwana „Sobota”, z tą tylko różnicą, że Blair prawi tam komplementy neurochirurgowi.
W podobnie komiczne momenty obfituje nowa powieść „Solar” o Michaelu Beardzie, fizyku, nobliście, który zajmuje się „ratowaniem świata”, czyli rozwiązywaniem problemów energetycznych dzięki sztucznej fotosyntezie. Jest pocieszny, gruby, łysy, łasy na jedzenie i kobiety. Tak dobrze go poznajemy, że staje się wręcz postacią sympatyczną. Współczujemy mu, kiedy na lodowcu przeżywa bardzo nieprzyjemną przygodę przy oddawaniu moczu (zapomniał o temperaturze). McEwan na tyle przemyślnie prowadzi narrację, że właściwie przez znaczną część książki czytelnik towarzyszy życzliwie postaci naprawdę odpychającej. Jest w stanie rozgrzeszyć Bearda, bo wydaje się bardzo ludzki, kiedy w swoim bałaganiarstwie zakłada książkę plasterkiem bekonu. A tymczasem widzimy naprawdę nieciekawą podszewkę idealizmu. Kogoś, kto kiedyś był naukowcem, a dziś potrafi dobrze wykorzystać pomysły innych i koniunkturę na globalne ocieplenie. „Jeśli klimat się nie ociepla, mamy przesrane” – mówi Beard do swojego współpracownika.