Janusz Wróblewski: – Uznano pana za persona non grata. Jakie będą tego konsekwencje dla pana i pańskiego filmu?
Lars von Trier: – Nie mogę przebywać w promieniu 100 m od Pałacu Festiwalowego.
Jak długo? Na zawsze?
Tak mi powiedziano.
„Melancholia” straciła przez to szansę na Złotą Palmę?
Filmu nie usunięto z konkursu. Jury miało wolną rękę. Mogło podjąć dowolną decyzję.
Czuje się pan skrzywdzony?
Popełniłem błąd. Zagalopowałem się. Różne głupstwa można wygadywać zeznajomymi. Nikt wtedy nie bierze tego serio. Każdy wie, że nie jestem nazistą. Nawet gdybym powtórzył to sto razy. Dowcipkowanie w miejscu publicznym niesie ryzyko, o którym zapomniałem. Sądziłem, że wszyscy dobrze się znamy i dystans nie jest potrzebny. Po konferencji spotkałem się z dziennikarzami prasy skandynawskiej. Nie byli zaskoczeni ani oburzeni tym, co powiedziałem. Mają podobne poczucie humoru. W ogóle nie poruszaliśmy tego tematu.
Nie brał pan pod uwagę, że kogoś mogło to nie śmieszyć?
No właśnie. A zdania wyrwane z kontekstu brzmią strasznie. Media natychmiast to rozdmuchują. Tak dziś funkcjonuje świat. Muszę to zaakceptować. Bardzo mi przykro, jeśli kogoś zraniłem. Nie takie były moje intencje.
Dlaczego nie przyjęto pana przeprosin?
Clinton też kiedyś się publicznie pokajał, ale jakie to miało znaczenie? Informacja poszła w świat. Został upokorzony. Niczego to nie zmieniło.
Jak zareagowała pańska rodzina?
Dzieci bały się usłyszeć od obcych ludzi, że ich ojciec jest nazistą.