Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Nie bój się wielkich oczu

Gekiga, czyli japońska manga dla dorosłych

Kadr z filmu „Tatsumi”, prezentowanego w Cannes Kadr z filmu „Tatsumi”, prezentowanego w Cannes Festival de Cannes / materiały prasowe
Czym na Zachodzie powieść graficzna, tym dla Japończyków są gekigi – podgatunek mangi, komiksy dla dojrzałego czytelnika. Które z nich wybrać, skoro już wreszcie trafiły do Polski?
„Tatsumi” to adaptacja autobiograficznych opowieści obrazkowych japońskiego artysty Yoshihiro TatsumiegoFestival de Cannes/materiały prasowe „Tatsumi” to adaptacja autobiograficznych opowieści obrazkowych japońskiego artysty Yoshihiro Tatsumiego
Czytelnikom stroniącym od mangi łatwiej będzie zacząć od „Kobiet” Yoshihiro TatsumiegoKultura Gniewu/materiały prasowe Czytelnikom stroniącym od mangi łatwiej będzie zacząć od „Kobiet” Yoshihiro Tatsumiego

Gdy Europejczyk wchodzi do japońskiego sklepu z komiksami, może doznać szoku. Dla Japończyka nie ma tematu, którego nie dałoby się zrealizować w postaci mangi. Przewodniki po sztuce europejskich malarzy? Proszę bardzo. Komiksy dla hazardzistów, uczące konkretnych trików? Żaden problem. Bestsellerowe przygody biegających bochenków chleba? Jak najbardziej. Poza tym Japończycy uwielbiają wędkować, znajdziemy więc kilkudziesięciotomowe, bestsellerowe serie o łowieniu ryb, a także poważne historie dla dorosłych zwane – precyzyjniej – gekiga.

Termin ten oraz ideę, która za nim stoi, wymyślił Yoshihiro Tatsumi. Za chwilę to nazwisko znane będzie w szerszych kręgach, bo na tegorocznym Cannes Eric Khoo zaprezentował pełnometrażową animację „Tatsumi” – adaptację autobiograficznych opowieści obrazkowych tego japońskiego artysty. 76-letni Tatsumi współpracował z Khoo przy produkcji, a warstwa graficzna filmu też wiernie oddaje styl rysunków mistrza gekigi.

Modna manga

Ale i bez filmowego wsparcia japoński komiks sobie radzi. Mangą zarażona jest cała Japonia. W ciągu kilku ostatnich lat obrazkowy wirus z Kraju Kwitnącej Wiśni złapali Amerykanie i Francuzi. Magazyn „Wired” opublikował specjalny raport „Jak manga podbiła USA”, w którym ustalił, że komiksy z Japonii to najszybciej rozwijający się segment na amerykańskim rynku opowieści obrazkowych. Podbój, o którym pisze „Wired”, dokonał się również na innym polu. Dalekowschodni styl graficzny wpłynął na wielu amerykańskich rysowników. Gdy weźmiemy do ręki najnowsze zeszyty z superbohaterami, zauważymy mangową dynamikę postaci, podobną narrację obrazem i kreskę czerpiącą ze Wschodu. Zjawisko to dotknęło też Briana O’Malleya, twórcę słynnej serii „Scott Pilgrim”, która też niedawno została przeniesiona na ekran.

Z wyliczeń Francuskiego Związku Krytyków i Dziennikarzy Komiksowych (ciało poważne – tak jak poważny jest tam odbiór tej dziedziny sztuki) wynika, że na 5165 opublikowanych w 2010 r. komiksów mangi stanowiły 1477 pozycji. Japońskie tytuły od kilku lat znajdują się też na listach nominacji do nagrody największego europejskiego festiwalu w Angoulęme. W tym roku Francuzi mogli przeczytać w postaci mangi „Kapitał” Karola Marksa, a w Polsce w 1996 r. wydano historię o losach księcia Józefa Poniatowskiego „Aż do nieba” autorstwa Riyoko Ikedy. Estetykę japońskich komiksów znajdziemy również w grach wideo, modzie, makijażach, fryzurach emonastolatków.

W Polsce mangowe wydawnictwa nie chcą ujawniać dokładnych nakładów poszczególnych tytułów, ale przyjmuje się, że jest to każdorazowo ponad 3 tys. egzemplarzy, dwukrotnie więcej niż przeciętny nakład komiksu zachodniego – poza najpopularniejszymi seriami.

Manga zapełnia na naszym rynku lukę wynikającą z braku komiksów środka. Są to historie rozrywkowe, które odróżniają się od drogich i wybitnych dzieł mistrzów z Zachodu – mówi Paweł Olejniczak, japonista, tłumacz i właściciel sklepu komiksowego KiK w Poznaniu. W swoim sklepie sprzedaje miesięcznie o wiele więcej mang niż tradycyjnych komiksów.

Gekiga bez tabu

Od kilku lat do Polski dociera także gekiga – japoński odpowiednik powieści graficznych, skierowanych do najbardziej wyrobionego czytelnika. Pierwotnie wyraz miał inne znaczenie. – W Japonii gekiga to termin, który oznaczał pewien ruch artystyczny, zapoczątkowany na przełomie lat 50. i 60. – tłumaczy Radosław Bolałek z wydawnictwa Hanami, publikującego tego typu komiksy. – Chcieli tworzyć mangę dla starszych czytelników, opisującą rzeczywistość, a także w zupełnie innym stylu graficznym, bardziej realistycznym. Żadnych wielkich oczu, gagów i cech stylistycznych, z których słynął Osamu Tezuka, inspirujący się z kolei Disneyem.

Dziś gekiga to – jak dodaje Bolałek – termin-worek używany na Zachodzie, ale nie w Japonii. Wrzuca się do niego wszystkie poważne komiksy. Jak się okazało, idealnie trafił w niszę, bo niegdysiejsze nastolatki czytające przygodowe serie science fiction w końcu dorosły. Ale nie chciały rezygnować z mangi. W Polsce również – wydawanie gekigi można tu traktować jak biznes.

Klasykiem gatunku jest ukazująca się u nas od 2004 r. seria „Hiroszima 1945. Bosonogi Gen” (wydawnictwo Waneko), która liczy 10 tomów (każdy ponad 250 stron). Jej autor Nakazawa Keiji sam przeżył atomowy wybuch i stworzył szczegółowe, wręcz naturalistyczne zapiski powojennej rzeczywistości Japonii. Bieda, korupcja, cesarska propaganda, powszechne okrucieństwo i brak współczucia, zmagania z chorobą popromienną, a nade wszystko uwłaczający godności ludzkiej los cywili – Nippon od najgorszej strony.

Przenikliwość i odwaga, z jaką Keiji przedstawił swoich rodaków, były, jak na czasy, w których powstał komiks (lata 70.), rzeczą wyjątkową, naruszeniem tabu. „Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wydarzenia opisane w mandze zapadły mi w pamięć, jakby były raczej wspomnieniami z mojego życia niż z przeszłości autora” – pisał o serii Art Spiegelman, autor „Maus”. W 2004 r. seria osiągnęła nakład 6 mln egzemplarzy, powstały filmy animowane, fabularne, teatr telewizji, kilka oper i musicali. Keiji zyskał wiele głosów uznania, ale mógł się obawiać ataków japońskich nacjonalistów. „Zapowiedziałem wtedy mojej żonie, żeby nigdy nie otwierała drzwi nieznajomym” mówił w jednym z wywiadów.

 

Ważne i poważne

„Hiroszima 1945. Bosonogi Gen” to obrazkowa literatura faktu najwyższej próby, jednak dla wielu zainteresowanych czytelników, nawet fanów komiksu, barierą trudną do pokonania może być warstwa graficzna, kojarząca się właśnie z disneyopodobnym, naiwnym stylem Osamu Tezuki. Ale to zdziwi tylko Europejczyka. – W Japonii nigdy nie było tak silnej potrzeby odróżnienia komiksu młodzieżowego i dziecięcego od historii dla dorosłych. Tam nawet dorośli czytają komiksy przeznaczone dla młodzieży i jest to zupełnie naturalne – przypomina Paweł Olejniczak.

Dysonans możemy odczuć także sięgając po wydany w Polsce dwa lata temu „Dziennik z zaginięcia” Hideo Azumy (wyd. Hanami). Na pierwszy rzut oka wygląda jak storyboard do filmu dla dzieci, a jest autobiograficzną i poważną historią o zmaganiach rysownika z alkoholizmem. Czytelnikom stroniącym od mangi łatwiej będzie zacząć od „Kobiet” Yoshihiro Tatsumiego (Kultura Gniewu), zbioru obrazkowych opowiadań o ciężkim losie płci pięknej i japońskim szowinizmie. Skomplikowaną japońską obyczajowość, rodzinne relacje i życie codzienne równie chętnie portretuje Jiro Taniguchi, którego albumy publikuje Hanami. „Zoo zimą” czy „Odległa dzielnica”, podobnie jak gekiga Tatusmiego, pozbawione są wielu cech tradycyjnej mangi. Brak dużych oczu, realistyczna kreska, spokojniejsza narracja obrazem to ich wizytówki. Obaj autorzy mają więcej wspólnego z twórcami autobiograficznych powieści graficznych z Zachodu niż z komercyjną, popularną odmianą mangi. Nic dziwnego, że na Zachodzie krytyka lubi tych artystów.

Dla Japończyków manga to po prostu ogromny przemysł. Dlatego gekiga jako osobny nurt lepiej widoczna jest za granicą. W ojczyźnie przytłacza ją liczba komercyjnych tytułów – według tokijskiego Resarch Institute for Publications, w 2006 r. w Japonii wartość sprzedanych komiksów sięgnęła 4,1 mld dol. Patrzy się tam na nie w kategoriach rozrywki i biznesu. Za artystów uważane jest jedynie wąskie grono mistrzów, włącznie z klasykami gekigi. Za to do tych najlepszych należy zwracać się per sensei – podobnie jak do pisarzy czy malarzy.

Inny kraj, inne lęki

Manga – zarówno ta dla młodzieży, jak i dla dorosłych – zawsze chętnie zajmowała się problemami cywilizacyjnymi. Rozbudowany nurt cyberpunk podejmował problemy bioetyczne, pytał o granice pomiędzy człowiekiem a maszyną oraz między życiem wirtualnym a realnym. Najlepszym tego przykładem był opublikowany w 1989 r. komiks „Ghost In The Shell”. Do inspiracji jego animowaną wersją przy tworzeniu „Matriksa” bez zbytnich ceregieli przyznają się bracia Wachowscy.

Japończycy z kolei przyznają się najchętniej do obaw związanych z wyobcowaniem w tłumie. – Pędząc za karierą, gubią gdzieś towarzyską część duszy – mówi Olejniczak. I widać to w gekigach wydawanych obecnie w Polsce. Do samotności możemy dodać także zmęczenie społecznymi normami i ścisłą hierarchią, która dusi indywidualizm. Przy czym, wbrew pozorom, ujęcie tych problemów nie jest hermetyczne i ograniczone jedynie do japońskich warunków. W komiksie „Suppli” główną bohaterką jest młoda pracownica sieciowej agencji reklamowej Fujii Minami, która wpada w pracoholizm i dla kariery poświęca swoje życie osobiste, praktycznie z niego rezygnując. Koledzy z pracy stają się dla niej nową rodziną, a jej świat ogranicza się do zrealizowania kolejnego projektu. Historia przedstawiona w „Suppli” to nie jest z pewnością jedynie japoński problem. Warto dodać, że seria ukazywała się pierwotnie na łamach magazynu komiksowego „Feel Young”, przeznaczonego dla dojrzałych Japonek.

Na uwagę zasługują także gekigi „Duds Hunt” oraz „Ikigami” (ten drugi tytuł ma na swoim koncie nominację do Angoulęme i kilkumilionowy nakład w Japonii), przedstawiające nowe sposoby na trzymanie społeczeństwa na krótkim łańcuchu. Pierwsza z nich opowiada o krwawej miejskiej grze, w którą państwo podstępem angażuje byłych więźniów i dzieciaki z poprawczaka, by wykańczali się nawzajem. Ludzie określani przez społeczeństwo „niewybuchami” sami eliminują się ze społeczeństwa, a władza ma wolne miejsca w więzieniach.

Jeszcze bardziej koszmarną wizję rzeczywistości rysuje „Ikigami”. Czwarty tom trafił niedawno do naszych księgarni. Wyobraźmy sobie kraj, w którym pragnie się zmniejszyć liczbę samobójstw i przestępstw. Jak to osiągnąć? Wystarczy zaszczepić ludziom strach przed śmiercią. I zrobić to dosłownie. Władza pragnie, by obywatele bardziej docenili życie. Każde dziecko w pierwszej klasie podstawówki dostaje specjalny zastrzyk. W jednej na tysiąc szczepionek (nikt nie wie, kto ją dostanie) znajduje się specjalna kapsuła, która pozbawi życia pechowca między 18 a 24 rokiem życia. Specjalna instytucja prowadzi ewidencję nieszczęśników, a 24 godz. przed śmiercią otrzymują oni zawiadomienie o rychłym końcu – tytułowe Ikigami. Jak wykorzystają swoje ostatnie chwile? Na tym opiera się cała fabuła komiksu, a jego głównym bohaterem jest dostarczyciel Ikigami – Fujimoto. Rzecz jasna, samotny. Tak samo jak samotne w chwili śmierci są ofiary zbrodniczego prawa. Nietrudno się domyślić, że tak zastraszone społeczeństwo niespecjalnie chce się buntować.

Dziś manga w Polsce musi przejść tę samą drogę, jaką kilka lat temu przeszedł cały komiks. Od zainteresowania do akceptacji. Ze względu na odmienną tradycję graficzną i narosłe stereotypy będzie miała zapewne trudniej. Choć wszystko wskazuje na to, że gekiga również u nas będzie się rozwijać, jeśli wydawcom starczy... cierpliwości.

W czym problem? Otóż w Japonii, pomimo ogromnego rynku, nie istnieje publicystyka komiksowa z prawdziwego zdarzenia – krytykowanie czegokolwiek w otwarty sposób nie jest mile widziane. Polscy edytorzy muszą więc szperać sami. – Z punktu widzenia polskiego wydawcy, który chce publikować mangi dla dorosłych, a na dodatek na tyle uniwersalne, żeby podobały się naszemu czytelnikowi, 99 proc. japońskiego rynku to nic ciekawego. Ale pozostałe 1 proc. to i tak o niebo więcej tytułów niż cały rynek komiksowy w Polsce – mówi Bolałek, który ściąga z Azji kilkudziesięciokilogramowe paczki z próbkami mangowych serii w nadziei, że znajdzie w nich coś ciekawego. Czasami cała paczka trafia do kosza.

Polityka 23.2011 (2810) z dnia 30.05.2011; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie bój się wielkich oczu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Historia

Mleczaki króla Karola, dżuma, inkwizycja. Średniowiecze odsłania swoje tajemnice

Ludzie średniowiecza mają w sobie element tajemnicy, ponieważ znajdują się w pół drogi między tym, co dla nas znajome, a tym, co niedostępne – uważa Dan Jones, autor książki „Świt królestw. Jasna historia wieków ciemnych”.

Tomasz Targański
23.05.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną