Koniecznie trzeba sięgnąć po „Berlin: Miasto dymu” (Kultura Gniewu). Drugi tom epickiego cyklu Jasona Lutesa – Amerykanina, który w młodości zafascynował się francuskim komiksem, więc piętno „Tintina” widać do dziś w jego czystych, czarno-białych planszach, rysowanych i kadrowanych z imponującą pewnością. Perfekcyjny jest zresztą cały komiks. Wielowątkową fabułę o gorących latach schyłku Republiki Weimarskiej – bujnym życiu towarzyskim, sporach ideowych, ulicznych starciach KPD z NSDAP i kiełkującym faszyzmie – można by było pokazywać w Sèvres jako wzorzec dobrej opowieści historycznej.
„Amerykański wampir” (Egmont) jest już stuprocentowo amerykański. Miłośnicy stylistyki tamtejszych komiksów podziwiać będą przyzwoite rzemiosło graficzne Rafaela Albuquerque i śledzić, jak Stephen King sprawdził się w roli współscenarzysty. Ale choć historia nieumarłego bandyty i zaplątanej w okrutną intrygę młodej gwiazdki filmowej odbiega od sztampy popularnych dziś historii o wampirach, to i tak mam wrażenie, że talent Kinga został tu podtopiony w hektolitrach krwi.
Rich Koslowski w „Trzech palcach” (Timof i cisi wspólnicy) też z niecodziennej perspektywy patrzy na przemysł filmowy. To rzecz przedziwna, nawet w kategoriach współczesnej powieści graficznej. Od alternatywnej historii animacji przechodzi momentami w fantazję na temat współczesnych dziejów Ameryki, bez trudu odnajdziemy w niej odpowiedniki Walta Disneya i jego rysunkowych bohaterów, których autor brawurowo – i postmodernistycznie – przenosi do prawdziwego świata.