Już pierwsza scena – po prologu – robi duże wrażenie. Pociąg pancerny pędzi wprost na nas z taką prędkością, że widzowie nieoswojeni z nową technologią mogą się przestraszyć. W środku grupa sowieckich dostojników, Trocki dyktuje telegrafiście depeszę do Lenina, z której jednoznacznie wynika, że atak na Polskę jest częścią większego projektu – mianowicie po naszym trupie sowiecka armia zamierza przejść do zachodniej Europy. W następnym ujęciu mamy już wnętrze Kremla i wodza rewolucji czytającego z satysfakcją telegram. Wśród zebranych rozpoznamy pykającego fajeczkę Stalina. To oni postanowili odebrać nam wolność odzyskaną po 123 latach niewoli.
W jednej z ostatnich scen ponownie zobaczymy kremlowskie pokoje i Lenina ze złością przewracającego czerwone chorągiewki oznaczające na sztabowej mapie Polski pozycje rosyjskiej armii. Jerzy Hoffman, który jest także współautorem scenariusza (obok Jarosława Sokoła), nie wierzy w żaden „cud nad Wisłą”. Jego zdaniem zwycięstwo w jednej z 18 najważniejszych bitew w dziejach świata odnieśliśmy dzięki geniuszowi marszałka Piłsudskiego oraz bohaterstwu żołnierzy – takich jak główny bohater filmu Jan Krynicki – oraz cnotliwym i odważnym kobietom, takim jak jego młoda żona Ola Raniewska. Trudno przy tym nie zauważyć, że „Bitwa” jest dziełem reżysera, który wcześniej zekranizował całą Trylogię.
Rzecz dzieje się w 1920 r., ale przecież cały czas mamy wrażenie, że pozostajemy w sienkiewiczowskich klimatach. Jan, grany przez Borysa Szyca, trochę przypomina Andrzeja Kmicica, choć poznajemy go w warszawskim lokalu, gdzie przebywa wśród sfer towarzysko-kulturalnych.