Rok temu nie mogliśmy porozmawiać ze Sławomirem Mrożkiem. Z okazji jego 80 urodzin zamieściliśmy fikcyjny wywiad z pisarzem (odpowiedzi pochodziły z jego książek). Teraz udało nam się z nim spotkać w Nicei w niewielkiej restauracji Le Verdi. Nadszedł rześkim krokiem, jak zawsze w sztruksowej marynarce i kapelusiku, którego fason nie zmienił się od kilkudziesięciu lat. Z twarzy nie schodził mu lekki uśmiech. Usiedliśmy na zewnątrz, bo w środku grał telewizor. Obok przejeżdżały hałaśliwie samochody. Z długiej listy pytań trzeba było zrezygnować, bo Mrożek, jak to Mrożek, woli lakoniczność, a poza tym wiele rzeczy już go nie interesuje. Zaczyna nowy etap życia w nowym mieszkaniu.
Zaczynamy rozmowę.
– Nie zapraszam do domu, bo właśnie się przeprowadzamy i dom jest w rozsypce. Teraz będziemy mieszkać jeszcze bliżej morza. Mieszkanie jest mniejsze niż obecne. Poza tym dom jest w ogrodzie, mam tam spokój. A jak pani się domyśla, hałas jest uciążliwością tego miasta.
Czy Nicea ma jeszcze jakieś wady?
– Żadnych. Proszę popatrzeć.
Przez dłuższą chwilę zachwycamy się miastem.
– Ja teraz nie mam żadnych obowiązków, nie mam żadnego zajęcia – mówi Mrożek.
Pytam o nową sztukę. – Rok temu przebyłem operację serca. I była tak pomyślna, że napisałem sztukę. Operację przeprowadzono w Monako, trwała aż 9 godzin. To stara sprawa. Już 20 lat temu w Meksyku miałem tętniaka. Przeważnie on wykańcza człowieka w jednej chwili.