To przypadkowa, ale bardzo ciekawa konfrontacja, obaj twórcy mają bowiem ze sobą wiele wspólnego. Zacznijmy od blisko 80-letniego Richtera. Jego pozycja jako lidera światowej sztuki nie podlega dyskusji. W najważniejszym rankingu żyjących twórców, jaki ukazuje się corocznie w Niemczech (Kunstkompass), w ostatnich 10 latach aż siedem razy znalazł się na pierwszym miejscu, a trzy razy – na drugim.
Kunstkompass jest zestawieniem nie tyle najlepszych artystów (bo ocena jakości jest względna) ani też najbardziej znanych (bo do potocznej świadomości dużo skuteczniej przebili się Damien Hirst, Olafur Eliasson czy Jeff Koons), ile raczej spisem najbardziej rozchwytywanych i najbardziej wpływowych. Takich, bez których trudno wyobrazić sobie sztukę ostatnich dziesięcioleci. Takich, za których prace, jeszcze za ich życia, płaci się po 10 mln dol. I trudno powiedzieć, czy wielka monograficzna wystawa w Tate Modern bardziej nobilituje artystę czy galerię.
A Sasnal? Swego czasu obwołany wschodzącą gwiazdą światowego malarstwa, jako pierwszy z Polaków osiągnął ceny kilkuset tysięcy dolarów za obraz. Wprawdzie jego kariera nie potoczyła się tak oszałamiająco, jak mogło to się wydawać jeszcze kilka lat temu, ale też na pewno nie rozczarował, a obecna duża indywidualna ekspozycja w bardzo prestiżowej londyńskiej Whitechapel ma swoją wagę.
Pomimo odległości dzielącej obu twórców w świecie sztuki, dużo ich łączy, a zbieżność dat i miejsca obu wystaw staje się wręcz symboliczna. Charakterystyczne dla obu artystów jest konsekwentne korzystanie w malarstwie z fotografii, będącej nie tyle źródłem inspiracji, ile wzorem mniej lub bardziej dokładnie kopiowanym na płótno.