Poniższy tekst jest komentarzem Ewy Zawistowskiej* do zamieszczonego w „Polityce” z 4 listopada b.r. fragmentu biografii Władysława Broniewskiego autorstwa Mariusza Urbanka pt. „Tajemnicze cztery tygodnie Władysława Broniewskiego – Poeta i psycho-łotrzy”.
*
Ostatnio w "Polityce" Mariusz Urbanek napisał: „Do teczki z dokumentacją pobytu męża w sanatorium Wanda Broniewska włożyła kartkę: Akcja Jakuba Bermana i Janiny Broniewskiej [pierwszej żony poety - red.] przeciw Władysławowi Broniewskiemu". Autor biografii przyjął za dobrą monetę mit spoczywający w muzealnej teczce i wyjaśniający, kto był inicjatorem pomysłu umieszczenia Broniewskiego w sanatorium w Kościanie. Trudno się dziwić. Zapiski Wandy Broniewskiej, która jako założycielka muzeum i zarazem jego kustosz honorowy, dożyła w tymże muzeum sędziwego wieku, traktowane są z natury rzeczy z estymą należną muzealnym zbiorom.
Tymczasem rzeczywistość odmitologizowana wygląda następująco: inicjatorką „akcji Kościan” był nie kto inny, tylko właśnie sama Wanda Broniewska, trzecia żona poety, zwana w rodzinie "panią Poetową". Moja ciotka – Maria Broniewska-Pijanowska, potwierdza to, czego sama nie mogę pamiętać, ale co - będąc córką Anki - znam z opowieści swojej babci – Janiny Broniewskiej.
Wkrótce po pogrzebie Anki, do Janiny Broniewskiej (pierwszej żony poety i matki Anki) zaczęła wydzwaniać Wanda Broniewska alarmując, iż Władek jest w skrajnej rozpaczy – zupełnie załamany, nie wstaje z łóżka, pije na umór i Wanda boi się o jego życie. Prosiła Jasię (która przecież wtedy też była w żałobie po stracie córki), żeby zwróciła się do Jakuba Bermana o załatwienie Broniewskiemu pobytu pod opieką lekarską w sanatorium w Kościanie. Jasia przejęła się i prośbę Wandy spełniła.
Wanda nie została jednak, jak pisze Urbanek, „wywabiona z domu”, kiedy po dziadka przyjechała karetka, tylko umknęła pod pretekstem zakupów, by podejrzenie „porwania” nie padło na nią. Podpisała natomiast własnoręcznie zgodę na leczenie męża w Kościanie i ów dokument spoczywał w tamtejszej kartotece.
Później, kiedy Broniewski tkwiący pod stałym nadzorem sanitariuszy, zaczął wysyłać do Wandy rozpaczliwe grypsy, w których prosił, żeby interweniowała, gdzie może (również u Jasi), aż wreszcie urządził protestacyjną głodówkę, na Wandę musiał paść strach, że mąż będzie wściekły, kiedy wyda się, iż to ona była pomysłodawczynią przymusowego pobytu w sanatorium. Uwolniła więc męża przy pomocy Sztachelskiego, ówczesnego ministra zdrowia i winę za „uwięzienie” zwaliła na Jasię. Sama wystąpiła w glorii wybawicielki.
Nie wiem, w którą wersję wydarzeń uwierzył dziadek po powrocie z Kościana, ale z czasem uznał, że tak czy siak wpakowano go do sanatorium w trosce o jego życie i po swojemu - wielkodusznie wszystkim wybaczył. Przyjaźni z Jasią Kościan ani trochę nie nadwątlił. Broniewski nadal wpadał do swojej pierwszej żony na długie rozmowy.
Wanda o tę przyjaźń była najwyraźniej zazdrosna. Chciała mieć „monopol” na Władka. Złościł ją fakt istnienia rodziny męża: jego siostry, córek – Anki i przysposobionej Majki, później wnuków. Nie chciała uznać, że Broniewski jest z natury człowiekiem rodzinnym, a przyjaźni z pierwszą żona - Janiną już zupełnie nie była w stanie tolerować.
Zapewne dlatego, stosując klasyczny mechanizm psychologicznego przeniesienia, napisała, że Janina „od pierwszej chwili naszego małżeństwa w marcu 1948 roku robiła, co mogła, żeby bruździć, przeszkadzać, z nasileniem w 1953 , kiedy jej się zmieniło w życiu osobistym”.
Czemu Jasia miała być niejako z góry uprzedzona do Wandy, skoro wcześniej potrafiła przyjaźnić się serdecznie z drugą żoną Broniewskiego – Marysią Zarębińską, swoją bezpośrednią następczynią. Nie były o siebie zazdrosne. Jasia wymyśliła zamieszkanie przed wojną w sąsiadujących lokalach domu na Czarnieckiego, tak by dziewczynki, Anka i Majka, mogły się wychowywać wspólnie. Ta rodzinna więź przetrwała wojnę. Jasia odnalazła Majkę w sierocińcu (była przekonana wówczas, ze Marysia – mama Majki nie przeżyła Oświęcimia) i wzięła ją do siebie, a po powrocie Marysi Anka i Majka wspólnie mieszkały z Władkiem i Marysią w Łodzi. Po wojnie, tak samo jak przed nią, wybierano się razem na wakacje.
Broniewski lubił skupiać rodzinę wokół siebie. Tę sielankę przerwała najpierw śmierć Marysi (mamy Majki), a później śmierć mojej mamy – Anki.
Jasia nie była „uprzedzona od początku”, jak twierdzi Wanda. Dziadek nawet przez pewien czas odbywał wizyty u mojej babci wespół z trzecią żoną. Wzajemna niechęć obu pań narastała w miarę ujawniania się, delikatnie mówiąc, trudnego charakteru Wandy (którą sam dziadek nazywał „cholercia”), nasilania się jej dążeń do odseparowania Władka od rodziny i zupełnie egzotycznego w tamtych rodzinnych stosunkach przywiązania Wandy do pieniędzy.
W swoim archiwum mam obfitą korespondencję rodzinną z wczesnych lat powojennych (szczególnie z okresu pobytu moich rodziców w Paryżu). Z listów wynika, iż niechęć do Wandy moja mama wyrażała znacznie bardziej dosadnie niż babcia Jasia. To raczej Jasia próbowała występować w roli piorunochronu. Anka ze wspólnych wakacji w 1950 roku w Ustce pisze: „baba jest nie tyle nawet wredna, co po prostu nienormalna. Snobizmy i aspiracje ma takie, że Putramentowa przy niej to kołchoźnica-traktorzystka”.
Wraz ze śmiercią Anki Wandzie ubyła największa rywalka do uczuć i względów męża - jego ukochana córka. Rodzinę udało się stopniowo i skutecznie odseparować. Jednak Jasia ze swoją siła i niezależnością najwyraźniej wydawała się Wandzie nadal groźną konkurentką. Na sformułowanie Wandy, że Janina bruździła w jej małżeństwie z Władkiem, moja babka wzruszyłaby ramionami, jak na wiele innych Wandy niedorzecznych oskarżeń, które lekceważyła.
Niesłusznie, jak się okazuje, bo to Wanda, zostawszy „panią na muzeum”, spreparowała i w tymże muzeum pozostawiła rozmaite mylne tropy. Między innymi te oskarżające moją babkę o niepopełnione czyny. A przecież właśnie Jasia wygrzebała w 1945 roku z gruzów na Żoliborzu, pieczołowicie przechowała i oddała dziadkowi wszystko to, co dziś stanowi przedwojenną cześć muzealnego archiwum. I nigdy z tego powodu nie robiła sobie reklamy. Zastrzegła tylko, by należące do niej listy i fotografie, które podarowała Muzeum Literatury, nie trafiły za życia Wandy do Muzeum Broniewskiego, bo po pierwsze - byłyby publikowane z obowiązującą wówczas adnotacją: "dzięki uprzejmości pani Wandy Broniewskiej", po wtóre- Jasia prawdopodobnie słusznie obawiała się o ich los…
* Ewa Zawistowska jest wnuczką Władysława Broniewskiego i córką Anki, czyli Joanny Broniewskiej-Kozickiej. Na stałe mieszka za granicą.