Prezentowany poniżej zestaw obejmuje tylko bohaterów, którzy spotkali się z przynajmniej zauważalnym zainteresowaniem widowni. Są wśród nich tacy, o których mówiono, że zyskali status kultowych. Niestety, rzadko dotyczy to postaci pozytywnych, do pokazywania w charakterze wzorca. Najwidoczniej w kamerze jest jakaś skaza, która powoduje, iż zło jest bardziej fotogeniczne.
W spisie znalazły się filmy, które powstały już w III RP bądź w momencie transformacji ustrojowej, zatem bez przesady możemy powiedzieć, iż jest to reprezentatywny zestaw bohaterów współczesnego polskiego kina. Niestety, nie każdy z nas rozpozna się na tej zbiorowej fotografii. Jednak, czy tego chcemy, czy nie, są to bohaterowie na miarę naszych czasów i możliwości.
Awatar. Mówiąc w skrócie, postać z realu przeniesiona w świat wirtualny. W polskim filmie taki istniejący w dwóch wymiarach bohater pojawił się dopiero niedawno, w cieszącej się wielkim powodzeniem debiutanckiej „Sali samobójców” Jana Komasy. Jest nim zbuntowany młodzieniec z tzw. dobrego domu, który ma wszystko oprócz uczucia zapracowanych rodziców. Bez wątpienia ten typ bohatera ma przed sobą wielką przyszłość.
Benek. Ale nie kwiaciarz z warszawskich opowiadań Marka Nowakowskiego, tylko chłopak śląski z filmu Roberta Glińskiego. Od innych bohaterów z regionu – który w pewnym momencie był eksploatowany przez reżyserów bez umiaru, niczym węgiel w epoce gierkowskiej – różnił się tym, że jako ofiara zwolnień grupowych brał sprawy w swoje spracowane ręce. W dodatku zagrał na nosie wstrętnemu kapitaliście, robiącemu lewe interesy kosztem prawych górników. Bohater bez wątpienia pozytywny, co w naszym zbiorze jest jednak wyjątkiem.
Biznesmen. Od samych początków III RP reżyserzy wiedzieli, że biznes to nie jest odpowiednie zajęcie dla inteligenta. Uczony bohater filmu Feliksa Falka „Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze” z 1989 r. wraca ze stypendium z USA, gdzie zaoszczędził kilka tysięcy dolarów, które teraz chce zainwestować, ale robi to bardzo nieudolnie. Nic dziwnego, że mądry Żyd sugeruje mu, żeby dolary zakopał. Inni radzili sobie lepiej, choćby trzej przyjaciele (jak w „Ziemi obiecanej”) z filmu Waldemara Dzikiego „Pierwszy milion”, ale i im też chyba ostatecznie pieniądze szczęścia nie dały. A co dopiero mówić o terroryzowanych przez gangstera początkujących biznesmenach z „Długu” czy znajdującym się w podobnym położeniu bohaterze pokazywanego rok temu „Chrztu” Marcina Wrony? Pod względem aktorskim wybija się w tej podgrupie rola Mariana Dziędziela w „Weselu” Wojciecha Smarzowskiego. Grany przez niego gminny mocarz Wojnar, od którego wszyscy chcą tylko pieniędzy, mimo że typ dosyć odrażający, budzi jednak litość. Przecież dobrze chciał, tylko mu nie wyszło.
Bolszewik. W „Bitwie warszawskiej 1920” mamy całą galerię Polaków patriotów, gotowych dla ojczyzny krew przelewać, a tymczasem jedyną naprawdę żywą postacią jest tam okropny bolszewik, grany przez Adama Ferencego. Aktor na wszelki wypadek natychmiast po „Bitwie” wcielił się w arcybiskupa w „80 milionach”, żeby na wieki wieków nie kojarzyć się z bolszewikiem.
Cenzor. Pojawiał się w filmach powstających w czasach ustrojowej transformacji. Cenzorką w depresji była Janda w „Stanie posiadania” Zanussiego. Istotną rolę odgrywał cenzor w „Ucieczce z kina Wolność” Wojciecha Marczewskiego, gdzie miał poskromić zbuntowanych aktorów, którzy nie chcą zejść z ekranu i mówią własnymi zdaniami. Nie zawsze był po złej stronie, w młodości pisał wiersze, ale później wybrał prozę życia. Teraz ma szansę naprawić błędy. Janusz Gajos doskonale pokazał te rozterki człowieka złamanego przez system.
Dresiarz. Najdoskonalsze wcielenie to Silny z „Wojny polsko-ruskiej”. Jak zobaczyliśmy, pod dresem kryje się człowiek z krwi i kości. Najlepsza książka Doroty Masłowskiej, najlepszy film Xawerego Żuławskiego, najlepsza rola Borysa Szyca.
Edi. Łódzki nędzarz, który pcha przed sobą wózek ze złomem, przekonująco zagrany przez Henryka Gołębiewskiego, zapomnianego idola seriali młodzieżowych z czasów PRL. Edi, doświadczany okrutnie przez życie, zachowuje filozoficzny spokój i wygłasza rozmaite sentencje, np. tłumacząc kumplowi w niedoli: „Wigilia jest wtedy, kiedy chcesz, żeby była”.
Gangster. Mamy gangsterów w wersji poważnej i komediowych. Z tych serio trudno zapomnieć Gerarda z „Długu” Krzysztofa Krauzego, odtwarzanego przez Andrzeja Chyrę. Czyste wcielenie zła tak się daje we znaki swym ofiarom, że w końcu traci głowę (w sensie jak najbardziej dosłownym). Ale Adam Woronowicz w „Chrzcie” też
robi duże wrażenie. Sympatyczni w sumie gangsterzy pojawiają się za to w komediach kryminalnych. Też by chcieli komuś zrobić krzywdę, ale nie potrafią.
Inteligent. Występuje śladowo ale skoro Krzysztof Zanussi ostatnio rzadko robi filmy, nie ma się czemu dziwić. Niemniej coś zdążył zrobić. Np. „Cwał” w latach 90. z Mają Komorowską w roli starej inteligentki. Prowadzi ona prywatną wojnę z umacniającym się właśnie w kraju systemem komunistycznym w bardzo przewrotny sposób – występuje mianowicie w dwóch wcieleniach: w jednym jest przeciwko systemowi, w drugim za. Skądinąd sytuacja dobrze znana w kręgach inteligenckich. W dzisiejszych czasach tzw. stary inteligent jest już tylko postacią anachroniczną i niemal śmieszną, jak dziadek z „Długu”, który bez powodzenia próbuje nauczyć wnuka wierszyka „Kto ty jesteś? Polak mały…”. Patrz też: Miauczyński.
Janek Wiśniewski. Ten, który padł i wcale nie nazywał się Janek Wiśniewski. Pojawia się w podtytule i w jednej ze scen filmu Antoniego Krauzego „Czarny czwartek”, przypominającego tragiczne wydarzenia w Gdyni w grudniu 1970 r. Głównym bohaterem filmu jest natomiast autentyczny stoczniowiec Drywa, zastrzelony w drodze do pracy, oraz jego dzielna żona. Już za rok zobaczymy na ekranie Lecha Wałęsę, choć po przeczytaniu książki Danuty Wałęsowej wydaje się, że ona mogłaby być nie mniej ciekawą bohaterką.
Jańcio Wodnik. Trochę magii w polskich realiach. Najdziwniejszy ze wszystkich dziwnych bohaterów wymyślonych przez Jana Jakuba Kolskiego. Wodnik dlatego, że odkrywa w sobie moc leczenia wodą, która staje mu się posłuszna, lekceważąc prawa fizyki. Niezapomniana rola Franciszka Pieczki, który jak nikt umiał wyczuwać klimaty „Kolskiego kina”.
Ki. Bohaterka filmu Leszka Dawida, świetnie zagrana przez Romę Gąsiorowską (nagroda za najlepszą rolę na ostatnim festiwalu w Gdyni). Współczesna dziewczyna, jakiej dotychczas nie było w polskim kinie. Ani zła, ani dobra. Nie buntuje się, chociaż miałaby powody, po prostu chce przetrwać. Wieczna sublokatorka we własnym życiu. Jednostka socjologiczna – samotna młoda matka. Właściwie ma tylko to dziecko – bliższa ani dalsza rodzina nie występuje – które kocha, ale najchętniej podrzuca znajomym. Rozpaczliwie szuka mężczyzny, na którym mogłaby się oprzeć, co w świecie jej rówieśników nie jest dzisiaj łatwe.
Kiler. Tytułową rolę u Juliusza Machulskiego zagrał brawurowo Cezary Pazura, jeszcze z przedsitcomowych czasów. Kiler nie jest bynajmniej killerem, ale omyłkowo zostaje wzięty za speca od zabijania, z czego wyniknie mnóstwo zabawnych sytuacji. Wkrótce powstał sequel „Kiler-ów 2-óch”, znacznie gorszy, ale prawdziwe nieszczęście to były rozmaite klony „Kilera”, daremnie próbujące nas rozśmieszać w licznych komediach kryminalnych.
Komornik. Druga po „Długu” wielka rola Andrzeja Chyry. Jego komornik wyobraża bezduszność prawa, nieczułego na ludzką krzywdę. Po prostu kawał sukinsyna. Ale całe to przedstawione w filmie środowisko prawnicze jest diabła warte, komornik ma tylko z nich wszystkich najbrudniejszą robotę. Film Falka ubiegał się o nominację do Oscara, jednak bez powodzenia. Prawdopodobnie w Los Angeles nie byli w stanie zrozumieć, iż w Polsce bohater z gruntu negatywny może się w jednej chwili nawrócić.
Ksiądz. Bardzo przydatny zarówno w tragedii, jak i w komedii. Bez księdza polskie kino (nie mówiąc już o serialu) chybaby sobie dzisiaj w ogóle nie dało rady. Zacząć wypada od błogosławionego ks. Popiełuszki, w którego z takim powodzeniem wcielił się Adam Woronowicz. W całkiem dobrym filmie Rafała Wieczyńskiego występował też prymas Glemp, którego przekonująco zagrał prymas Glemp. Z kolei prymasa Wyszyńskiego raz odtwarzał Olgierd Łukaszewicz, raz Andrzej Seweryn, który następnie wyreżyserował film „Kto nigdy nie żył” z Michałem Żebrowskim starającym się dać odrobinę życia granemu księdzu. Niebanalnie zachowywał się jako duchowny Krzysztof Majchrzak w „Cudownych miejscach” Kolskiego. Wspomnieć trzeba jeszcze ks. Skorupkę, który ginął w trójwymiarowej „Bitwie warszawskiej 1920”. Księża w komediach są grubi, pazerni i piją nalewkę.
Literat. Pokazuje się dość często i w rozmaitych wcieleniach. Ofiara esbeckiej manipulacji w „Różyczce”, ale w „Mniejszym złu” zwyczajna kanalia. Nie zabrakło też poetów, spośród których wyróżniał się zdecydowanie „Wojaczek” Lecha Majewskiego, gdzie tytułową rolę zagrał pojawiający się w naszej Kawiarni literackiej Krzysztof Siwczyk. Poetą z zamiłowania jest również główny bohater „Bitwy warszawskiej 1920”, w dodatku lekko lewicującym, co sprawi, że zostanie podejrzany o zdradę, i nie piórem, lecz szablą będzie musiał dowieść patriotyzmu.
Matka Polka. Gatunek ginący. W „Placu Zbawiciela” jest okropną jędzą, która terroryzuje syna, a synową doprowadza do załamania nerwowego. A cały czas udaje, że jest troskliwą, oddaną mamusią. Ale wiadomo nie od dziś, iż matka Polka w roli teściowej Polki sprawdza się nie najlepiej. Co najdobitniej pokazał Maciej Ślesicki w „Tacie”, gdzie okropna teściowa spada z dachu, trzymając w ręku miotłę, czyli atrybut czarownicy. Nie najładniej świadczyło o publiczności kinowej, iż oglądając tę niewątpliwie dramatyczną scenę, śmiała się do rozpuku.
Maurer. Franz. Twardziel z „Psów”, esbek niezlustrowany, skierowany do policji kryminalnej, gdzie poznaje zmartwychwstającą właśnie Rzeczpospolitą od najgorszej strony. Każde dziecko zna najsławniejszą kwestię, wygłaszaną przez Lindę: „Co ty, k…, wiesz o zabijaniu?”. To wtedy, po obejrzeniu „Psów”, Wajda powiedział, że Pasikowski wie coś ważnego o Polakach, czego inni nie wiedzą. Ciekawe, czy Pasikowski wie, gdzie Franz jest dzisiaj?
Miauczyński. Adaś. Suma wszystkich urazów polskiego niedokształconego, nadwrażliwego inteligenta, któremu jest źle zawsze i w każdych okolicznościach. Wprawdzie po raz pierwszy pojawił się już w 1985 r. w debiutanckim filmie Marka Koterskiego „Dom wariatów”, ale w całej okazałości swych fobii pokazał się w III RP, w szczególności w kultowym „Dniu świra” w wykonaniu Marka Kondrata. „To ja jestem tym świrem” – zwierzały się reżyserowi przypadkowo spotykane osoby. Monolog Adasia do „napier…” pod jego oknem robociarzy funkcjonuje w zbiorze najpopularniejszych polskich cytatów.
Ochódzki. Ryszard. Niezniszczalny prezes klubu sportowego Tęcza. Bohater z przeniesienia – pierwowzór pojawił się w kultowym filmie Stanisława Barei „Miś”. W „Rozmowach kontrolowanych”, nakręconych w 10 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, stawał się przypadkowym bohaterem, a w ostatniej scenie doprowadzał do kompletnej ruiny Pałac Kultury i Nauki (podobny pomysł miało wówczas przynajmniej kilku bojowych polityków). Następnie powrócił w „Rysiu”, którego wyreżyserował osobiście odtwórca Ochódzkiego, Stanisław Tym. Jak należało się spodziewać, prezes kręci w biznesie, a następnie trafia do wielkiej polityki, czyli po prostu mały realizm.
Polityk. Postać mocno wyeksploatowana w kabaretach, na dużym ekranie się nie broni mimo wysiłków podejmowanych przez naszych twórców. Była nawet próba stworzenia politycznego thrillera, z wątkiem Szakala polującego na naszego Wałęsę („Gracz” Ryszarda Bugajskiego), widzów nie udało się jednak poruszyć. Średnio wypadł również „Nikoś Dyzma” Jacka Bromskiego, ale może po prostu każdy czas ma takiego Dyzmę, na jakiego zasługuje.
Prostytutka. Sąsiedztwo z poprzednim hasłem całkowicie przypadkowe. Ostatnio te panie rzadko się pojawiają, ale jeszcze w latach 90. często widywało się je na ekranie, Eugeniusz Priwiezencew nakręcił nawet film zatytułowany wprost „Prostytutki”. Z kolei Węgierka Mártha Mészáros wyreżyserowała u nas gościnnie „Córy szczęścia”, umieszczając elegancki burdel w Pałacu Kultury i Nauki.
Rosjanka. W komedii Jacka Bromskiego „U pana Boga za piecem” Marusia przekracza granicę jako drobna handlarka, ale wskutek rozmaitych okoliczności zostanie w Polsce na dłużej, wnosząc na ekran ożywienie i nostalgiczne klimaty. W „Małej Moskwie” Waldemara Krzystka piękna Rosjanka porzuca męża, oficera stacjonującego w Legnicy, by umrzeć z miłości do Polaka. Co widza głęboko wzrusza, tym bardziej że jej ukochanego odtwarzał bez przekonania Lesław Żurek.
Słodka idiotka. Ulubiona bohaterka komedii romantycznej. Sympatyczna, lecz niezbyt rozgarnięta i lekko pogubiona w brutalnej rzeczywistości. Do mężczyzn też nie ma szczęścia, a mąż to po prostu tragedia. Ale już za chwileczkę, już za momencik pojawi się królewicz z bajki – młody, przystojny, nieprzyzwoicie bogaty i z miejsca zakochany. Wszystko nieuchronnie zmierza do happy endu: w ostatniej scenie zobaczymy bohaterkę z ukochanym, jak spacerują na tle pięknych okoliczności przyrody, nad brzegiem morza po sezonie albo pośród mazurskich jezior. Sezon na słodkie idiotki w polskim kinie trwa cały rok.
Tereska. Zła dziewczyna w złym świecie. W głównej roli w filmie Roberta Glińskiego „Cześć Tereska” wystąpiła nastoletnia amatorka po przejściach, grając poniekąd samą siebie. O jej dalszych losach pisały parokrotnie gazety, i nie były to opowieści z happy endem. Nie zawsze film naśladuje rzeczywistość, czasem bywa odwrotnie.
Ubek. Imponująca galeria. Niemal wszyscy czołowi aktorzy wcielali się w rolę ubeka, tworząc często niezapomniane kreacje. Dość wymienić popisową rolę Bogusława Lindy w „Psach” (patrz: Maurer), Mariana Dziędziela w „Grach ulicznych”, Roberta Więckiewicza w „Różyczce”, Marcina Dorocińskiego w „Rewersie”, Wojciecha Pszoniaka w „Krecie” czy Andrzeja Seweryna w „Uwikłaniu”. I ostatnie odkrycie aktorskie – Piotr Głowacki w filmie „80 milionów”, który w lekkiej formie opowiada o tym, jak dzielni chłopcy z dolnośląskiej Solidarności, 10 dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, wyjęli brawurowo z banku wymienioną w tytule i będącą własnością związku kwotę. Fajni solidarnościowcy, ale niestety, najdłużej będziemy pamiętać ubeka Głowackiego.
Wielbłąd. Jeden z dwóch głównych bohaterów filmu Jerzego Stuhra „Duże zwierzę”, ze względu na rzucające się w oczy parametry dominujący w kadrze. Scenariusz napisał jeszcze Krzysztof Kieślowski, który zapewne wiedział, co ów wielbłąd naprawdę ma znaczyć, lecz nikomu wiedzy nie przekazał. Skoro już jesteśmy przy zwierzętach, to wspomnieć należy postać suczki z filmu Doroty Kędzierzawskiej „Pora umierać”. Najgorzej ze wszystkich zwierząt filmowych wypadł byk w „Quo vadis”, który nafaszerowany zastrzykami uspokajającymi w ogóle nie miał ochoty walczyć. W efekcie to Ursus musiał atakować.
Zawrócony. Zbigniew Zamachowski w filmie Kazimierza Kutza. Mały człowieczek zderzony z wielką historią. Początek lat 80. Skromny zaopatrzeniowiec z kopalni, oddany członek partii, zostaje wysłany przez władze na wiec z zadaniem inwigilowania uczestników. Tam porywa go entuzjazm manifestantów, „alem se pośpiwoł” – powie później żonie. Reżim już nie będzie miał z niego pożytku. Właściwie antybohater, ale bardzo ludzki.