Teraz za udostępnienie piosenki Michaela Jacksona będziesz mógł dostać 5 lat. O rok więcej niż jego lekarz” – głosi internetowa propaganda. Jak zwykle w dyskusjach o walce z piractwem w Internecie koncentruje się ona wokół muzyki. Tymczasem to dziś jedna z najzdrowszych gałęzi przemysłu kulturalnego.
Pod koniec stycznia, gdy trwały protesty przeciwko umowie ACTA i ustawie SOPA, światowa organizacja wydawców muzyki IFPI z optymizmem ogłaszała zeszłoroczne wyniki. Przychody firm fonograficznych ze sprzedaży nagrań w postaci niematerialnej wzrosły o 8 proc. Internauci na całym świecie legalnie nabyli o 17 proc. więcej albumów i pojedynczych piosenek niż przed rokiem i wykupili o 65 proc. więcej abonamentów na słuchanie muzyki.
– Sprzedaż muzyki w formatach cyfrowych nabiera impetu – mówiła na specjalnej telekonferencji szefowa IFPI Frances Moore. – Świadczy o tym fakt, że najwięksi rynkowi gracze, tacy jak Spotify czy iTunes, na początku 2011 r. byli obecni w 23 krajach. Dziś są już w 58.
Wśród tych nowych miejsc pojawiła się także Polska. Weszły do nas sklep iTunes i jeden z największych serwisów abonamentowych – francuski Deezer, dający w zamian za skromny abonament stały dostęp w dowolnym miejscu do bazy 15 mln piosenek.
Jeśli bliżej przyjrzeć się poszczególnym dziedzinom kultury, dojdziemy do wniosku, że muzyka przez kilkanaście lat mocno popchnęła do przodu cały rynek, a wielkim hamulcowym jest dziś ktoś inny.
Muzyka: przecieranie szlaku
Przypadek muzyki pokazuje idealnie, przez jakie stadia musi przejść tradycyjny przemysł kulturalny, żeby się dostosować do warunków narzuconych przez Internet.