Kiedy odbierałem Oscara, byłem kompletnie pijany
Steven Soderbergh: Kiedy odbierałem Oscara, byłem kompletnie pijany
Janusz Wróblewski: Kim jest operator Peter Andrews?
Steven Soderbergh: To mój pseudonim. Używam go, gdy jednocześnie reżyseruję.
Montażystka Mary Ann Bernard to także pan?
Tak. Nie lubię jak za często pojawia się w filmie moje nazwisko.
Pisze pan również scenariusze. Czasami występuje jako aktor. W „Schizopolis” obsadził się pan w podwójnej roli dentysty i jego sobowtóra. Bywa pan również swoim producentem. Samowystarczalność to pański ideał?
Lubię niezależność. Staram się omijać utarte ścieżki. Eksperymentuję. Oficjalnie wolę jednak, żeby moje nazwisko kojarzyło się z jedną dziedziną - reżyserowaniem, którą uważam za najważniejszą.
W „Ściganej”, thrillerze o zdradzonej agentce sił specjalnych, główną rolę gra Gina Carano, specjalistka od sztuk walki mająca nikłe pojęcie o aktorstwie. Wcześniej do dramatu psychologicznego „Dziewczyna zawodowca” zaangażował pan gwiazdę porno Sashę Grey. Opłaca się podejmować takie ryzyko?
Nie jestem samobójcą. Właściwa obsada to gwarancja sukcesu. Obie aktorki spisały się znakomicie. A dlaczego to robię? W Hollywood od dwóch dekad niewiele się zmienia. Wybuchła rewolucja technologiczna. Produkowane są wielkie widowiska w 3D jak „Avatar”. Lecz gramatyka i rozwój języka filmowego nie posunęły się znacząco do przodu. Wciąż powiela się schematy narracyjne z lat 70. i 80. Widownia odrzuca wszystko, co odstaje od komercyjnej, nudnej, doskonale przewidywalnej konwencji. Mnie to frustruje. Źle się czuję w sztywnym, bezmyślnym systemie, który wiąże artystom ręce.
Dlatego reżyser Soderbergh wynajmuje operatora Andrewsa i sięga po kontrowersyjne pomysły?
Między innymi.