Na rozpoczynającej się w tym tygodniu 9 edycji festiwalu Planete+ Doc Review dokumenty przyciągają błyskotliwym sposobem realizacji, wizualnym żywiołem. Nie obalają tabu, nie agitują, starają się raczej oddziaływać na zmysły, burzyć potoczne wyobrażenie o tym, że świat jest nieskomplikowany i pozbawiony tajemnicy. Najlepsze z nich przypominają wspaniałe poetyckie kompozycje, odkrywające nieznane przestrzenie. Jak w przypadku niepokojącego „Niech żyją Antypody!” Rosjanina Wiktora Kossakowskiego. Film został oparty na prostym pomyśle skonfrontowania ośmiu miejsc leżących na przeciwległych stronach globu. Kamera wykonuje piruety, starając się przywołać dziecinne wrażenie, że gdzieś pod spodem, na drugim krańcu kuli ziemskiej, podobne do nas istoty chodzą głowami do dołu, pojazdy suną po asfaltowych obłokach, a rzeki jakimś cudem nie spadają prosto w przepaść.
Na mieszkańców globalnej wioski patrzymy oczami dziecka. Rzadkie zjawiska przyrodnicze, takie jak rozżarzona lawa, leniwie przesuwająca się po równinie, czy zdychający, przypominający górę wieloryb, wyrzucony na brzeg oceanu, sąsiadują ze sobą na tych samych surrealistycznych prawach. Jakakolwiek próba racjonalnej interpretacji budzących nieustanne zdziwienie obrazów wydaje się niemożliwa. Stoimy wobec sprzecznych sygnałów. W psychologii eksperymentalnej nazywa się to efektem „figury Thiery’ego”. Nie udaje się wyłowić jednego, geometrycznego kształtu, bo ustawicznie nam się on wymyka, natrafiamy na inne, zmuszające do ponawiania prób.
Kossakowski nic nie podpowiada słownym komentarzem. Nie posługuje się modną technologią 3D, jak Wenders czy Herzog. Nie stosuje tricków, dynamicznego montażu, poklatkowych ujęć. Nie wymusza emocji starannie dobraną muzyką, jak mają to w zwyczaju naśladowcy Godfreya Reggio, pamiętnego twórcy wizjonerskiej trylogii „qatsi”.