Agresja pojawia się w dialogach, nawet z udziałem bliskich sobie osób. Czasem jest to jednak krzyk rozpaczy. Krzyczy, czy wręcz wyje, bohaterka „Sekretu” Przemysława Wojcieszka, gdy poznaje prawdę o dziadku swego przyjaciela, który w czasie wojny zachował się haniebnie wobec szukających schronienia Żydów. Krzyczy, razem z córką, wykorzystywana przez szefów kierowniczka supermarketu w „Dniu kobiet” Marii Sadowskiej. Te krzyki zapowiadają dwa najważniejsze nurty, które pojawiły się na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Z jednej strony powrót do przeszłości, sekrety, które długo czekały na odkrycie, nieprzeżyta do końca trauma Holocaustu. Z drugiej zaś obrazki ze współczesności, krytyczne spojrzenie na rzeczywistość, która zwłaszcza młodych artystów zaczyna wkurzać.
Międzynarodowe jury (to nowy zwyczaj w Gdyni) obradujące pod przewodnictwem Doroty Kędzierzawskiej miało tym razem łatwe zadanie. Z góry można było przewidzieć, że wszystkie główne nagrody przypadną filmowi „W ciemności” Agnieszki Holland, bezwzględnie najlepszemu w tej stawce. Jeszcze przed festiwalem pojawiały się jednak pytania, czy film powinien startować wraz z nowościami w konkursie, skoro był już na ekranach, osiągając zresztą znakomity wynik frekwencyjny (prawie 1,2 mln widzów), ponadto miał nominację oscarową za rok ubiegły. Ale regulamin jest regulaminem i nie ma się czego czepiać. Chyba żeby pomyśleć o zmianie. Podobne wątpliwości zgłaszano już w ubiegłym roku, kiedy wygrał film Skolimowskiego „Essential Killing”, nagrodzony rok wcześniej w Wenecji.
Wydawać się mogło, że lepiej potraktowane zostanie „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, jeden z najbardziej oczekiwanych tytułów ostatnich lat.