Kino austriackiego prowokatora i skandalisty Ulricha Seidla („Import/Export”, „Upały”) potrafi ranić. Jest nieprzyjemne, przykre, czasami odrażające. Podobnie jak proza nielubianej w jego ojczyźnie noblistki Elfriede Jelinek, dotyka tematów politycznych nie wprost, łamiąc obyczajowe tabu.
Swój najnowszy film zatytułowany „Miłość” Seidl poświęcił 50-letniej nieatrakcyjnej, grubej, samotnej matce poszukującej zaspokojenia erotycznych potrzeb podczas turystycznej wyprawy do Afryki. Ofiarnie, na granicy ekshibicjonizmu gra ją znakomita teatralna aktorka Margarethe Tiesel (to jej pierwsza duża rola w fabule).
Takie jak ona białe, starzejące się Europejki wyjeżdżające na wakacje do ustronnych, pilnie strzeżonych kurortów nazywane są przez młodych Kenijczyków słodkimi mamuśkami. Są bezwstydnie podrywane, mamione kłamstwami o bezinteresownym uczuciu. Czarnoskórzy kelnerzy, nadmorscy sprzedawcy zaspokajają ich fantazje, łechcą próżność, ale potem wystawiają słony za to rachunek: żądają pieniędzy na rzekome operacje ciężko chorej rodziny, na jedzenie dla głodujących dzieci, pomoc dla bezrobotnych krewnych. Reżyser bez owijania w bawełnę bezlitośnie odsłania cały ten kwitnący na skalę przemysłową upokarzający proceder - spektakl, w którym wszyscy się oszukują albo udają dobre intencje.
Wystylizowane na bajkową nierzeczywistość obrazy szokują dosadnością, ocierają się o pornografię.