Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Ameryka zdemitologizowana

Cannes 2012: relacja czwarta

Kadr z filmu „Post Tenebras Lux” Carlosa Reygadasa Kadr z filmu „Post Tenebras Lux” Carlosa Reygadasa Festival de Cannes / materiały prasowe
Ostatnie dni festiwalu przynoszą nieoczekiwane, czasami zdumiewające odkrycia. "Viva Bunuel!" - krzyczała skonsternowana publiczność po pokazie meksykańskiego dziwadła „Post Tenebras Lux” Carlosa Reygadasa.

To film, w którym spada krwawy deszcz, jedna z postaci ciągnąc się za włosy wyrywa sobie głowę, a inna (kto wie, czy nie ta sama) zjawia się we śnie w postaci świetlistego ducha z głową byka.

W „Holy motors” Francuza Leosa Caraxa rozmawiają ze soba samochody, bohater mieszka w jednorodzinnym domku pod Paryżem z żoną-małpą, a utrzymana w konwencji kafkowsko-borgesowskiej historia układa się w przypowieść o tęsknocie za nieskończoną ilością przygód i wcieleń pozwalających ranić i umierać bezkarnie.

Dużym (pozytywnym) zaskoczeniem okazał się dramat gangsterski „Killing Them Softly” Australijczyka Andrew Dominika, który pod przykrywką krwawej i dość typowej historii kryminalnej wnosi nieobecną dotąd refleksję na temat kryzysu ekonomicznego. Prostym, pozornie nieartystycznym zabiegiem reżyser dokonuje wiwisekcji stanu ducha amerykańskiego społeczeństwa, pogrążonego w chaosie i moralnej degrengoladzie.

Losy kilku drobnych przestępców, którzy narazili się mafii i sadystyczną akcję ich namierzania przez wynajętego zabójcę (Brad Pitt) Dominik osadza w kontekście rozbudzającej wielkie nadzieje kampanii prezydenckiej sprzed czterech lat Baracka Obamy. Brutalne egzekucje wystylizowane jak u Tarantino albo Scorsese, mordercze porachunki kręcone w magnetyczno-somnambulicznym rytmie rozgrywają się na tle księżycowego pejzażu zrujnowanego doszczętnie Nowego Orleanu, gdzie zewsząd słychać licytację niespełnionych do dziś obietnic Obamy, dzień i noc transmitowanych przez wszechobecne media. To łopatologiczne zestawienie nie razi, przeciwnie - buduje nową jakość. Sugestywnie obrazuje bowiem nie tyle skalę zakłamania i upadku amerykańskiej demokracji, co paranoję, w jakiej żyje spora część oszukanych, pozbawionych perspektyw, z trudem utrzymujących się na powierzchni biedaków.

Reklama