Janusz Wróblewski: – Werner Herzog po obejrzeniu jednego z pana dokumentów powiedział, że nigdy nie widział tak doskonale sfilmowanego piekła. Krytycy nazywają pana społecznym pornografem. Zło bywa piękne?
Ulrich Seidl: – Ciekawi mnie rzeczywistość odsłonięta, w stanie czystym, pozbawiona kulturowej otoczki. Pokazując szaleństwo, śmierć, gorycz rozczarowania, pytam o cenę, jaką trzeba zapłacić za pragnienie osiągnięcia szczęścia i bycia kochanym w świecie bez drogowskazów. Eksponując nagość, widzę słabości ludzkiego ciała, ale wolę to niż upiększoną formę. Interesujące są chwile, kiedy udawanie przestaje być konieczne i atrakcyjne. W braku sztuczności, w bezradności, którą skrzętnie ukrywamy, dostrzegam coś w rodzaju piękna.
Człowiek to istota upadła?
Raczej nieszczęśliwa, nieustannie i rozpaczliwie poszukująca jakiejś nadziei, której nie ma. Opowiadam o samotności. Sam też czuję się bardzo samotny, mimo że mam żonę, Veronikę Franz, z którą piszemy razem scenariusze i wychowujemy dzieci.
W najnowszym filmie „Raj: Miłość” – pierwszej części planowanej trylogii – pokazuje pan podstarzałą białą Europejkę spędzającą wakacje w Afryce, gdzie wynajmuje młodych czarnoskórych kochanków. Miłość, którą się kupuje – to antidotum na starość i samotność?
Przed starością nie ma ucieczki. Seksualna turystyka nie rozwiązuje wcale problemu, mówi za to wiele o wyzysku i roli pieniądza. To nowe wcielenie neokolonializmu: usługa handlowa zamiast uczuć. Każdy chce wypoczywać, zwiedzać egzotyczne kraje, przeżywając erotyczną rozkosz. A tak naprawdę gwałcimy siebie, podporządkowujemy innych, schodzimy do poziomu okrutnego, psychicznego niewolnictwa.