Janusz Wróblewski: – „Miłość” to kameralna historia starszego mężczyzny, który troskliwie opiekuje się sparaliżowaną żoną po wylewie. Dlaczego po serii filmów o przemocy, takich jak „Funny Games” czy „Ukryte”, zdecydował się pan opowiedzieć o miłości?
Michael Haneke: – Miłość nie jest jedynym tematem filmu. Najważniejsze są w nim uczucia. To bardzo osobista wypowiedź. Nie dotyczy wyłącznie osób starych, nad którymi wisi groźba nieuleczalnej choroby. Opowiadam o dość powszechnym doświadczeniu żegnania się z życiem i pustce, którą trzeba potem czymś wypełnić.
Czym jest miłość?
Miłość objawia się na milion sposobów. Gdybym wymienił tylko jeden jej aspekt, zredukowałbym wszystkie pozostałe.
Pan nigdy na własny użytek nie określa precyzyjnie tematu filmu?
Inspiracja nie wynika z jednej myśli. Przed nakręceniem „Białej wstążki” nie miałem pojęcia, że zrobię film o skutkach opresyjnego wychowania i źródłach faszyzmu. Pomysł dotyczył historii chóru dziecięcego na północy Europy. Impulsem do nakręcenia „Miłości” stało się pytanie, jak pogodzić się z odchodzeniem osób, które kochamy najbardziej, co wydaje się najgorszym doświadczeniem, jakie może się w ogóle przytrafić. To mnie najbardziej interesowało. Każdy człowiek przez to kiedyś przechodzi, przeżywając utratę dziecka czy rodziców. Mam 70 lat i z racji podeszłego wieku stykam się ze śmiercią bliskich mi osób coraz częściej. Jedno z takich bolesnych doświadczeń w mojej rodzinie opisałem w filmie.
Zdumiewa czułość, jaką w obliczu śmiertelnej choroby okazuje sobie małżeństwo.