Spurlock znów portretuje dzisiejszą Amerykę. W głośnym „Super Size Me” opowiadał historię własnej 30-dniowej diety, w ramach której żywił się tylko i wyłącznie w fast-foodach. Teraz pojechał na czterodniowy Comic-Con w San Diego. Imprezę, która przez lata z festiwalu komiksowego przeobraziła się w gigantyczny zjazd miłośników różnych dziedzin kultury popularnej. Co roku przyjeżdża tu do wielkiej hali ponad 130 tys. fanów, artystów amatorów, kolekcjonerów i przebierańców, często łączących wszystkie te pasje.
„Nigdy nie zapomnę chwili, gdy stałem przy pisuarze, po jednej stronie mając Klingona, a po drugiej szturmowca z »Gwiezdnych wojen«” – wspomina jeden z reżyserów odwiedzających doroczny zjazd.
Branża filmowa stawia się tu obowiązkowo, podobnie najpopularniejsi rysownicy i producenci gier wideo. Dlaczego? Bo nikt już nie bagatelizuje fanów. Są aktywni, jak nigdy wcześniej, duże firmy zasięgają ich opinii, próbują wciągać na różne sposoby w interaktywny odbiór, wykorzystać potencjał pomysłów, które mają. Spurlock wybrał się więc do San Diego z dwójką rysowników amatorów szukających kariery w świecie komiksowym i słynnym Charlesem Rozanskim – fanem, owszem, a zarazem właścicielem wielkiego sklepu wysyłkowego. Z maniakalnym zbieraczem figurek postaci z komiksów i filmów oraz z Holly Conrad, domorosłą projektantką kostiumów. Takich, które zakłada na siebie wielu uczestników Comic-Conu, bo żeby być dziś fanem, nie wystarczy wydać na coś pieniądze i bić brawo.
Kultura na sportowo
Zaczęło się oczywiście od silnych emocji. Siłę jako taką zjawisko ma wpisane w metrykę. Podobnie jak kultura młodzieżowa ma korzenie w młodzieżowych gangach XIX w., tak pojęcie fanów angielskie słowniki wywodzą od XIX-wiecznych fanatyków boksu.