Co sprawiło, że przyjął Pan rolę, a nawet kilka ról w “Atlasie chmur”?
Tom Hanks: Gdy usłyszałem, że Andy i Lana Wachowscy z Tomem Tykwerem pracują nad niemieckim blockbusterem napisanym w Kostaryce, zaintrygowało mnie to. Wiedziałem, że chcę być częścią tego projektu. Nigdy nie słyszałem o wizji filmowej z takim przepychem, na dodatek zrodzonej w głowach trzech tak różnych ludzi.
Natychmiast wiedziałem, czego ode mnie wymagali i wydawało mi się, że nie różni się to od tego, czego normalnie oczekują ode mnie w innych filmach jako od aktora. Wyglądało na to, że będziemy się dobrze bawić podczas kręcenia w kilku ciekawych miejscach, czasami trzeba będzie popracować trochę intensywniej nad emocjonalnymi momentami, które są w książce i podkreślone dodatkowo w scenariuszu. Pomyślałem: w końcu to moja praca. Zgodziłem się natychmiast.
Jakim doświadczeniem była dla pana częsta zmiana z postaci na postać?
Wspaniałym! Praca niezwykle intensywna, ale wynagradzająca wszystkie trudy. Aktorowi na planie filmowym łatwo wpaść w stagnację, a przy pracy nad „Atlasem chmur” każdego dnia działo się coś innego. Oni byli tak dobrze zorganizowani, że nawet jeśli grałem tą samą postać kilka dni z rzędu, to każdego dnia czułem sie zupełnie inaczej.
Czy któryś z aktorów narzekał podczas pracy nad filmem?
Raz tylko usłyszałem, jak Jim Sturgess po scenie, w której bardzo się pocił w gorączce, a ja go akurat próbowałem otruć, poszedł do przyczepy z makijażystami i powiedział tym swoim boskim brytyjskim akcentem, żeby natychmiast zdjęli mu tę koszmarną sztuczną brodę z jego twarzy. A potem zapuścił swoją własną!