Kultura

Aktor się zaczyna, kiedy się kończy

Aktorzy-seniorzy na scenie i ekranie

Anna Seniuk i Janusz Gajos w „Udręce życia” (Teatr Narodowy). Anna Seniuk i Janusz Gajos w „Udręce życia” (Teatr Narodowy). Jacek Domiński / Reporter
W „Miłości” Michaela Hanekego, jednym z najlepszych filmów mijającego roku, wielkie kreacje tworzą 85-letnia Emmanuelle Riva i 82-letni Jean-Louis Trintignan. A jakie możliwości dają aktorom seniorom polskie kino i teatr?
Krystyna Feldman jako filmowy Nikifor.materiały prasowe Krystyna Feldman jako filmowy Nikifor.
Stanisław Mikulski i Emil Karewicz jako Kloss i Bruner po latach.TNT/materiały prasowe Stanisław Mikulski i Emil Karewicz jako Kloss i Bruner po latach.

Dla wielu aktorów emerytów szansą na przedłużenie albo odświeżenie kariery okazały się liczne telenowele i seriale obyczajowe, bazujące na mitycznej już dziś, żyjącej blisko siebie, wielopokoleniowej rodzinie, z dziadkami, rodzicami i wnukami. Wielu zapragnęło pójść w ślady 86-letniego Witolda Pyrkosza i o 11 lat młodszej Teresy Lipowskiej, grających od 2000 r. nestorów rodu Mostowiaków w tasiemcu „M jak miłość”. Swego czasu wizja telewizyjnej popularności skusiła do powrotu do zawodu nawet Andrzeja Łapickiego. Są jeszcze komedie romantyczne, w których czasem uda się zagrać jakiegoś szalonego dziadka czy zwariowaną ciotkę. Święta aktorskie w postaci filmu ważnego, z dużą albo chociaż znaczącą rolą, zdarzają się – jak to święta – rzadko. Choć ostatnio jednak, w czasie mody na pamięć, tradycję i historię, jakby częściej.

Najświeższym i najgłośniejszym przykładem kina historycznego jest nawiązujące do pogromu Żydów w Jedwabnem „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. Rzecznikiem filmu przypominającego, że polska historia to nie czytanka dla grzecznych dzieci i obok czynów chwalebnych, walki za wolność waszą i naszą, są w niej zapisane występki haniebne, wśród nich mordowanie żydowskich sąsiadów stał się Maciej Stuhr, grający jednego z głównych bohaterów. Jednak najbardziej przejmująco, zarówno w filmie, jak i w późniejszych wywiadach, zabrzmiał głos Roberta Rogalskiego, grającego uczestnika mordu na Żydach. Urodzony w 1920 r. aktor był świadkiem likwidacji siedleckiego getta. Obok Rogalskiego ważne role świadków historii zagrali w filmie Pasikowskiego także 97-letnia Danuta Szaflarska i 82-letni Ryszard Ronczewski, oboje zresztą aktorzy wciąż czynni, a nawet bardzo zajęci.

Niejako w odpowiedzi na „Pokłosie” pojawił się pomysł filmu o „Smoleńsku”, a wraz z nim typowanie, kto miałby się wcielić w postać Lecha Kaczyńskiego. 70-letni Marian Opania, ponoć wybrany przez reżysera filmu Antoniego Krauzego, zwolennika teorii o zamachu, zdecydowanie odmówił. Przepytywany przez dziennikarzy Witold Pyrkosz zdecydowanie się zgodził, a 76-letni Marian Kociniak obiecał się zastanowić zaraz po tym, jak skończy zdjęcia do dwóch kolejnych filmów.

Nostalgicznie i komicznie

Znacznie częściej jednak wycieczki w przeszłość mają w polskim kinie charakter nostalgiczno-komediowo-sensacyjny. Największą produkcją tego gatunku w ostatnich latach jest „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” tegoroczna reaktywacja kultowego serialu z lat 196869, tym razem w wersji filmowej, w reżyserii Patryka Vegi i ze scenariuszem Władysława Pasikowskiego. W rolach głównych ponownie Stanisław Mikulski (dziś 83-letni) i Emil Karewicz (lat 89), obaj zresztą w świetnej formie. Grają swoich bohaterów tym razem trzy dekady po zakończeniu II wojny światowej, a w scenach wojennych retrospekcji zastępują ich odpowiednio Tomasz Kot (Kloss) i Piotr Adamczyk (Brunner).

Akcja dotyczy ukrycia i poszukiwań Bursztynowej Komnaty, której szukają zarówno pogrobowcy III Rzeszy, jak i polskie SB i wschodnioniemieckie Stasi. W sumie niezłe kino sensacyjne, bazujące na sentymencie do bohaterów masowej wyobraźni kilku pokoleń Polaków. A jednak masowego odzewu widzów nie było. Podobno zawiniła zmienna marcowa pogoda – tym razem zbyt piękna na wycieczkę do kina. Ostatecznie rodzimą megaprodukcję zobaczyło nieco ponad 200 tys. widzów, co jak na kino rozrywkowe i masowe nie jest wynikiem oszałamiającym.

350 tys. widzów zgromadził natomiast „Sztos 2”, sequel komedii sensacyjnej Olafa Lubaszenki z 1997 r., bazującej z kolei na popularności 73-letniego Jana Nowickiego jako króla polskich szulerów z filmu Sylwestra Chęcińskiego „Wielki Szu” (z 1982 r.). Reklamowany hasłem „Są chłopaki, jest zabawa” obiecywał rodzime „Ocean’s Eleven”, ale skończyło się na humorze przaśnym jak moda i muzyka z lat 80., kiedy to filmowi Eryk, Synek i Janek, czyli Nowicki, Pazura i Szyc przekręcają ubecję.

Z kolei bohaterowie mającej większą klasę „Ostatniej akcji” w reż. Michała Rogalskiego (2009 r.) robią na szaro domorosłą warszawską mafię w osobie granego przez Piotra Fronczewskiego mecenasa Szaro. „Szykuje się akcja odwetowa” informuje dawnych towarzyszy broni z powstania warszawskiego Jan Machulski. „Na ZUS?” pytają. Trudności w zebraniu oddziału komentują: „Porozłaziło się towarzystwo po świecie”. „Chyba po tamtym”. Kiedy jednak przychodzi ruszyć w bój, odśpiewują „Wojenko, wojenko”, zażywają „geriawicik na drogę” i, rzecz jasna, zwyciężają. W rolach weteranów AK śmietanka aktorska 70 plus, obok nieżyjącego już Machulskiego – Marian Kociniak, Witold Skaruch, Lech Ordon, Barbara Krafftówna i Alina Janowska. Byłemu żołnierzowi ludowego wojska (Wojciech Siemion) początkowo nie ufają, jednak wspólny wróg jednoczy: „Są w ojczyźnie rachunki krzywd, ale krwi nie odmówi nikt”.

Teatralnym odpowiednikiem kina nostalgiczno-rozrywkowego są „Słoneczni chłopcy” Neila Simona w reż. Macieja Wojtyszki, świetna produkcja warszawskiego Teatru Powszechnego sprzed czterech lat. Zbigniew Zapasiewicz i Franciszek Pieczka, który wówczas obchodził 80 urodziny, wcielali się w emerytowanych, skłóconych komików, w bólach przygotowujących nowe show. Dali popis aktorskiego mistrzostwa. W tym roku zaś w Teatrze Narodowym odbyła się premiera tragifarsy Hanocha Levine’a „Udręka życia” w reż. Jana Englerta. Stare małżeństwo. Męża nęka poczucie przegranego życia, o co obwinia żonę podczas bezsennej nocy. Awanturę przerywa wizyta przyjaciela rodziny, który zazdrości im posiadania kogoś bliskiego, choćby po to, żeby mieć się z kim pokłócić podczas bezsennej nocy. On jest sam jak pies. W obsadzie gwiazdy: Anna Seniuk – obchodząca właśnie 70-lecie Madzia z „Czterdziestolatka”, oraz 73-letni dwaj z „czterech pancernych” – Janusz Gajos i Włodzimierz Press.

Subtelności starości

Lekkie i nostalgiczne były też „Tulipany” w reż. Jacka Borcucha, w sepiach i półcieniach przypominające współczesnemu widzowi ikony kina lat 60. i 70. Zygmunt Malanowicz, Jan Nowicki, Tadeusz Pluciński i Małgorzata Braunek zagrali czwórkę przyjaciół, których choroba jednego z nich zmusza do rewizji tego, co najważniejsze, i dokonania remanentu w relacjach międzyludzkich. Fabuła dość pretekstowa, zwiewna, największą wartością byli po prostu aktorzy. Choćby możliwość przyglądania się z bliska zmęczonej, zużytej i może przez to tak fascynującej twarzy 74-letniego Malanowicza, niegdyś pięknego chłopca z „Noża w wodzie” Romana Polańskiego, dziś jednej z wizytówek Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego.

Perspektywa bliskiego odejścia, śmierci nadaje filmom i spektaklom o starości specjalne znaczenie, może tym bardziej specjalne i mocne, im bardziej współczesna kultura wypycha starość i śmierć na margines codziennego życia. Na przykład „Niezawodny system” w reż. Izabeli Szylko ogląda się wyłącznie dla Aliny Janowskiej, której bohaterka zamyka ziemskie sprawy, by móc w spokoju ducha umrzeć. Janowska gra damę przedwojennej proweniencji, która wieczory spędza w kasynie, a dnie na próbach odzyskania zastawionego naszyjnika, pamiątki po ukochanym. Szlachetne rysy, głębokie spojrzenie, dynamiczne ruchy i zdecydowany głos sanitariuszki AK, gwiazdy i społecznicy, rekompensują mielizny scenariusza. Premiera filmu w 2008 r. zbiegła się z urodzinami aktorki, producenci na torcie napisali: „85 lat Skarbu Filmu Polskiego”.

Również filmowy bibelocik Doroty Kędzierzawskiej „Pora umierać” trudno nazwać wielkim kinem, a mimo to porusza. W warstwie fabularnej to historyjka starszej pani z willi w stylu otwockim, która dowiedziawszy się, że syn zdradziecko zamierza sprzedać jej ukochany dom sąsiadowi nuworyszowi, zapisuje go w spadku szlachetnym kierownikom ogniska muzycznego dla biednych dzieci. Film powstał jednak z myślą o Danucie Szaflarskiej, która nadaje mu charakter zwiewnego eseju, ciut ironicznego, lekkiego, kruchego i roztańczonego, jak ona sama, eseju o starości i umieraniu.

Również w teatrze było niedawno kilka takich wspaniałych portretów odchodzenia. Jednym z najpiękniejszych była z pewnością zrealizowana cztery lata temu „Alicja” według Carrolla w reż. Pawła Miśkiewicza z Teatru Dramatycznego w Warszawie, z poruszającą rolą Barbary Krafftówny (84 lata). Jej Alicja, w przestrzeni przypominającej wagon luksusowego pociągu, spotykała siebie z dzieciństwa – dziewczynkę, która potrafiła przyglądać się światu i dziwić. Wciąż potrafi. Genialna aktorka spektakli Witkacego i Gombrowicza, filmów Hasa i Kabaretu Starszych Panów, nasączała przedstawienie surrealizmem zaprawionym delikatną nutką nostalgii. Męską wersją seansu pamięci był z kolei grany w tym czasie w Teatrze Narodowym „Żar” według powieści Sandora Maraia, ze sporem o kobietę, pojęciem lojalności i zdrady w centrum. W ciasnym foyer Narodowego zasiadali Zbigniew Zapasiewicz i Ignacy Gogolewski, świece donosiła Danuta Szaflarska.

Szczególnym doświadczeniem był spektakl z tego samego 2008 r., tym razem ze Starego Teatru w Krakowie – „Król umiera, czyli ceremonie” Ionesco, w reż. Piotra Cieplaka. Przedstawienie o odchodzeniu Starego Teatru z czasów reżyserskiej świetności Swinarskiego i Wajdy i jego czołowych aktorów. Obchodzący właśnie 70 urodziny Jerzy Trela jako uczący się godnej śmierci Król Beranger, w białej koszuli Konrada z „Wyzwolenia” Swinarskiego, próbował wykonać zamach szablą, ale nie miał już sił. W finale wraz z Królową/Muzą, graną przez Annę Polony, odchodzili przez widownię do foyer.

Jednak żegnając się z ukochaną sceną, aktorzy nie pożegnali się z ukochanym zawodem. 73-letnia Polony zagrała m.in. wspaniałą rolę babci, może najciekawszą w swoim filmowym dorobku, w „Rewersie” Borysa Lankosza. Trela pojawia się głównie w gwiazdorskich epizodach w teatrach warszawskich.

Pakt Faustowski

O tym, że aktorem nie przestaje się być ani z powodu wieku, ani stanu zdrowia, opowiada fabuła z elementami dokumentu „Jeszcze nie wieczór” świetnego dokumentalisty Jacka Bławuta, nakręcona w Domu Aktora Weterana w Skolimowie w 2008 r. Emerytowani aktorzy wystawiają pod wodzą Jana Nowickiego „Fausta” Goethego. Film Bławuta był próbą zajrzenia w głąb aktorskiej duszy, przyjrzenia się aktorskiemu ego, pragnieniu sławy i uzależnieniu od emocji, które można poczuć tylko występując przed widownią. Kamera zaglądała w oczy roztańczonej Szaflarskiej, zatrzymywała się na Witoldzie Grucy, niegdyś wielkim tancerzu, na Irenie Kwiatkowskiej, która kilka miesięcy później będzie już daleko stąd, ale póki co głośno dowodzi, że diabła granego przez Nowickiego „wcale się nie przelękła, tylko strach zagrała”, na Stefanie Burczyku, który podpisze pakt z diabłem, byle po raz ostatni zagrać przed widzami. „Aktor się wtedy dopiero zaczyna, kiedy się kończy” – krzyczał Nowicki. – „Balkoniki, alzheimery, parkinsony – to jest siła! Siła wyrazu”. I mimo patosu i kabotynizmu (a może tylko razem z nimi) jakoś miał rację.

Tę siłę wyrazu ma także 89-letni Jerzy Nowak, który w Starym Teatrze od 1994 r. nieprzerwanie gra Hirsza Singera w spektaklu „Ja jestem Żyd z »Wesela«”; w październiku 2011 r. odbyło się 600 przedstawienie. Na pytanie Marcina Koszałki, twórcy dokumentu „Istnienie”, dlaczego zgodził się na udział w filmie o umieraniu, odpowiada po prostu: dla sławy. To opowieść o aktorze, który zapisuje w testamencie swoje zwłoki Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie mają zostać spreparowane i służyć studentom medycyny do nauki anatomii.

Jerzy Nowak sam zadbał o wielką rolę na koniec, inni wciąż nie tracą nadziei. Za dowód, że warto, mogą służyć Krystyna Feldman i Ryszard Kotys. Feldman, wspaniała aktorka Teatru Nowego w Poznaniu, znana powszechnie z setek filmowych epizodów, pierwszą główną rolę zagrała w wieku 88 lat. Jej Nikifor Krynicki w filmie w reż. Krzysztofa Krauzego jest przejawem aktorskiego geniuszu. Zaś 80-letni Kotys, aktor przez ostatnie lata kojarzony głównie z rolą Mariana Paździocha, przebiegłego sąsiada Ferdka Kiepskiego z polsatowskiego sitcomu, swoją szansę dostał w filmie „Erratum” Marka Lechkiego, obrazie o rozrachunku czterdziestolatka z przeszłością. Kotys stworzył wielką kreację ojca głównego bohatera, zaciętego, twardego faceta, próbującego z godnością zmierzyć się ze starością, niedołężnością i słabością.

Tuż po świętach do kin wchodzi „Piąta pora roku” w reż. Jerzego Domaradzkiego – film drogi, w którym Ewa Wiśniewska i Marian Dziędziel, w rolach artystki ze stolicy i taksówkarza ze Śląska, oboje po stracie bliskich, próbują się do siebie zbliżyć. Kino dla dojrzałych widzów.

Polityka 51-52.2012 (2888) z dnia 19.12.2012; Kultura; s. 126
Oryginalny tytuł tekstu: "Aktor się zaczyna, kiedy się kończy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną