Gdy obejmował przywództwo w największym i najbogatszym stanie Ameryki, witano go niczym zbawcę i męża opatrznościowego. Wierzono, że powtórzy cud gospodarczy Ronalda Reagana. Chwalono jego ducha przedsiębiorczości i to, że mimo republikańskich poglądów próbuje wznosić się ponad partyjne podziały. Doceniano znaczące gesty – takie jak zmniejszenie kar za posiadanie marihuany oraz zaangażowanie w ochronę klimatu.
Kulturysta-aktor-polityk, którego uwielbiała cała Ameryka, nie zdołał jednak wyciągnąć Kalifornii z kryzysu. Przez dwie kadencje jego rządów poziom zadłużenia wzrósł niemal trzykrotnie – z 34 mld dol. do niebotycznych 91 mld. Jeśli Kalifornia zbankrutuje, obwiniać będą głównie jego.
Żółtą kartkę otrzymał już kilka lat temu. Arnold Schwarzenegger nieoczekiwanie przegrał zaproponowane przez siebie referendum m.in. w sprawie ograniczenia wydatków stanowych i radykalnych reform podatkowych. Tolerancyjnemu konserwatyście (jak sam siebie określa) nie pomógł autorytet sławnego ekonomisty Miltona Friedmana, którego dobre rady starał się wdrażać. Ani nawet to, że sprawował tę funkcję społecznie (nie pobierał pensji). Wyborcy nagle przestali mu ufać. O porażce przesądziło kilka źle odebranych decyzji, w tym zawetowanie ustawy legalizującej małżeństwa homoseksualne.
Żona dowiaduje się ostatnia
Swoje zrobił również niekonwencjonalny styl urzędowania, zamazujący granicę między odgrywaniem roli filmowego twardziela, playboya, medialnej sławy i afiszującego się z bogactwem milionera, który odniósł zadziwiające sukcesy na wielu biznesowych polach – od kulturystyki i handlu nieruchomościami po grę na giełdzie.
Arnie lubił się pokazywać z wielkim cygarem w otoczeniu nieodstępujących go na krok ochroniarzy.