Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Wszystko się skończyło, zanim się zaczęło

Wystawa zapomnianego architekta

Maciej Nowicki urodził się w 1910 r. na Syberii i jeszcze jako dziecko wrócił z rodziną do Polski. Maciej Nowicki urodził się w 1910 r. na Syberii i jeszcze jako dziecko wrócił z rodziną do Polski. UN / United Nations
Do końca lutego w samym centrum Wiednia oglądać można bardzo ciekawą wystawę prac Macieja Nowickiego. Architekta, który elektryzuje świat, a którego dorobek w Polsce jest ledwie znany.
Projekt Dorton Areny w Raleigh (Karolina Północna).Reprodukcja Tadeusz Barucki/Materiały prywatne Projekt Dorton Areny w Raleigh (Karolina Północna).
Projekt polskiego pawilonu wystawowego w Nowym Jorku.Reprodukcja Tadeusz Barucki/Materiały prywatne Projekt polskiego pawilonu wystawowego w Nowym Jorku.
Makieta warszawskiego domu rodziców architekta.materiały prasowe Makieta warszawskiego domu rodziców architekta.

Mieliśmy w minionym stuleciu wielu wybitnych twórców, którzy zmarli przedwcześnie, pozostawiając ledwie rozpoczętą karierę i skromny, w porównaniu z ich potencjałem, dorobek. Krzysztof Kamil Baczyński, Andrzej Wróblewski, Stanisław Brzozowski, Krzysztof Komeda-Trzciński czy Andrzej Munk. Pamięć o nich pielęgnują jednak potomni, przypominając i podtrzymując legendę. Z Maciejem Nowickim jest inaczej. Nie ma ulic, placów czy szkół jego imienia, a nazwisko, poza środowiskiem architektów, jest praktycznie nieznane.

Urodził się w 1910 r. na Syberii i jeszcze jako dziecko wrócił z rodziną do Polski. Nie na długo. W 1918 r. jego ojciec objął stanowisko konsula generalnego w Chicago. Szkoły w Ameryce, studia artystyczne i architektoniczne w Polsce. Ledwie rozpoczął samodzielną pracę, wybuchła druga wojna światowa, podczas której sam już nauczał przyszłych projektantów na tajnych kompletach. W końcu 1946 r. znów trafił do USA, tym razem już jako attaché kulturalny oddelegowany do współprojektowania siedziby ONZ. W 1948 r. zdecydował się pozostać w Ameryce na stałe, a dwa lata później zginął w wypadku lotniczym, lecąc z Indii do rodziny w USA.

Dlaczego o Nowickim nie pamiętamy, a dlaczego pamiętać powinniśmy? Na pewno wiadomo, z jakich powodów swego czasu wymazano go ze wszelkich możliwych, rodzimych list obecności. Odmowa powrotu do Polski była w tamtych czasach jednoznaczna z wyrokiem śmierci cywilnej wydanym przez ludowe władze. Ów niebyt trwał dość długo, a wyciągnięcie z niego nastąpiło w dość nieoczekiwany sposób.

Na początku lat 70. XX w. architekt Tadeusz Barucki zainteresował się dorobkiem Nowickiego i postanowił napisać o nim książkę. Bezskutecznie dobijał się do rozlicznych wydawnictw. Pomógł mu przypadek: pytanie z ZSRR, czy nie napisałby dla moskiewskiej oficyny o jakimś polskim architekcie. Ciągu dalszego możemy się domyślać. Publikacja po rosyjsku ukazała się w 1975 r. i okazała się najlepszym glejtem u nas w kraju. Kilka lat później niedużą popularnonaukową książeczkę o Nowickim wydały Arkady.

O wielkim przełomie trudno jednak mówić. W minionych dziesięcioleciach od czasu do czasu ukazywały się w branżowych periodykach jakieś artykuły o twórcy, a w 2010 r., z okazji setnej rocznicy urodzin, zorganizowano nawet poważną sesję naukową. Od tego czasu zainteresowanie osobą i dorobkiem Nowickiego powoli, ale systematycznie rośnie. Wydaną niedawno książkę „Źle urodzone” Filipa Springera, zawierającą reportaże o architekturze PRL, otwiera rozdział poświęcony Nowickiemu, a na wystawie zorganizowanej przez Fundację Bęc Zmiana i poświęconej Warszawie prezentowane są jego szkice z odbudowy stolicy.

Śmiałość wizji

Jednak największym wydarzeniem wydaje się wspomniana już ekspozycja w wiedeńskim Ringturm. W miejscu od dawna znanym z interesujących wystaw architektonicznych, z porządnym niemiecko-angielskim katalogiem. Co ciekawe, do zorganizowania wystawy doszło bez polskich zabiegów, bez Instytutu Adama Mickiewicza czy starań służb dyplomatycznych. Austriacki kurator natrafił przypadkowo na materiały poświęcone Nowickiemu i tak go zafrapowały, że postanowił pokazać je w Wiedniu.

Choć Nowicki był bardzo pracowity, los przeszkadzał mu, jak mógł. Konkretne realizacje można policzyć na palcach jednej ręki. Głównie w Polsce. W Warszawie stoi kompletnie dziś zdewastowany budynek klubu sportowego Orzeł, w Augustowie – przygotowany wspólnie z żoną (1938 r.) hotel. Mając 24 lata zaprojektował dla rodziców niewielki modernistyczny dom jednorodzinny. Dziś, po niezliczonych przeróbkach i z kilkoma przybudówkami, wygląda okropnie. Jednak wiedeński kurator przygotował jego model oczyszczony z tych naleciałości – to architektura niezwykle wysublimowana i prawdziwie awangardowa.

 

Kilka dalszych realizacji zmiotła wojna, a kolejne nigdy nie stanęły (m.in. meczet w Warszawie, biurowiec w Łodzi i pawilon wystawowy w Nowym Jorku). „Wszystko się skończyło, choć tak naprawdę nawet się jeszcze nie zaczęło” – trafnie zauważył Filip Springer o nagłej śmierci Nowickiego. Na wiedeńskiej wystawie jest symboliczne zdjęcie zrobione w Nowym Jorku w 1947 r. Przedstawia grono 13 znamienitych architektów pracujących nad projektem siedziby ONZ. Wśród nich Nowicki i starszy od niego o trzy lata Oscar Niemeyer. Polak nie żyje już od 62 lat, a ostatni projekt zmarłego w grudniu ub.r. Brazylijczyka to otwarte niedawno Centrum Kultury w Aviles (Hiszpania).

Za co więc cenić należy Nowickiego? Za dwie rzeczy. Przede wszystkim za śmiałość jego wizji. Po zakończeniu wojny w bardzo krótkim czasie stworzył niezwykle odważne projekty odbudowy stolicy: z centrum składającym się niemal wyłącznie z wolno stojących budynków, z rozległymi placami i mnóstwem zieleni, z dwupoziomowymi Alejami Jerozolimskimi. W USA powstały kolejne awangardowe projekty: centrum handlowego z zawieszonym w powietrzu dachem czy Columbus Circle w Nowym Jorku z napowietrznym przejściem dla pieszych w formie ogromnego koła.

W 1950 r., gdy był już rozchwytywanym za oceanem konsultantem i wykładowcą, zaproponowano mu współprojektowanie całego miasta Czandigarh – nowej stolicy stanu Pendżab w północnych Indiach. W ciągu zaledwie dwumiesięcznego pobytu w Azji zdążył przygotować niemal kompletne plany kompleksu mieszkaniowego oraz miejscowego parlamentu. Hindusi byli tak zafascynowani jego wizjonerskimi projektami i metodami pracy, że zaproponowali mu stanowisko ministra i szefa budowy nowego miasta. Nowicki propozycję przyjął. Rozbił się na Saharze, wracając do USA, by tam domknąć zawodowe sprawy i zabrać rodzinę. Jego pracę w Indiach dokończył Le Corbusier.

Jest jedna realizacja, która go unieśmiertelniła jako architekta, nawet gdyby nie narysował na desce kreślarskiej ani jednej linii więcej. To Dorton Arena w miejscowości Raleigh w Karolinie Północnej. Paraboleum, bo tak ją nazwano, służyć miała organizowaniu pokazów i targów bydła. Ale jej konstrukcja okazała się całkowitym przeciwieństwem dla widoku ociężałych krów. Minimalistyczna, o przepięknych parabolicznych łukach i całkowicie przeszklona, była czymś zupełnie nowym i niezwykłym. Jeżeli dziś zachwycamy się wygiętymi konstrukcjami Santiago Calatravy, to warto porównać je z pomysłem Nowickiego sprzed ponad 60 lat.

W 1953 r. Paraboleum otrzymała nagrodę Amerykańskiego Instytutu Architektury za najlepsze dzieło roku. W 1973 r. hala została objęta ochroną konserwatora zabytków, a przed dwoma laty zrodziła się inicjatywa, by wpisać ją na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Warto byśmy i my wpisali Macieja Nowickiego na naszą, polską, listę dziedzictwa.

Polityka 04.2013 (2892) z dnia 22.01.2013; Kultura; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszystko się skończyło, zanim się zaczęło"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną