Miasto Newark w stanie New Jersey od kilku tygodni szykowało się do obchodów 80 urodzin Philipa Rotha. 19 marca odbyły się spotkania, odczyty, przyjęcia i specjalny przejazd autokarem po Newark śladami Rotha. Na każdym przystanku ktoś czytał fragment książki, na przykład przy Weequahic High School – odpowiednią część „Kompleksu Portnoya”. Odczyty nie mogły być zbyt abstrakcyjne, bo Roth nie lubi nadmiaru filozoficznych dywagacji. Zawsze interesowały go nie abstrakcje, ale opisywanie ludzkich historii. Był w tym mistrzem.
Jednak opowiadanie historii należy już do przeszłości. Roth w listopadzie ubiegłego roku ogłosił, że kończy z pisaniem. „Nie chcę już pisać powieści, nie chcę ich czytać, a nawet o nich mówić! Poświęciłem swoje życie powieściom. Pisałem je, czytałem, studiowałem, uczyłem o nich. Wystarczy”. Roth nas przyzwyczaił, że nowa książka wychodziła ostatnio co rok. Wydawało się, że pisarz taki jak Roth umrze raczej przy swoim pulpicie do pisania (pracował na stojąco ze względu na kręgosłup). Pisanie wydawało się czynnością kompulsywną, wyścigiem ze śmiercią. Może zresztą dzięki swojej decyzji prześcignął śmierć, kto wie.
Podobno teraz Roth jest bardzo zadowolony i zajęty. Przygotowuje materiały dla swojego biografa. Chciałby mieć wpływ na obraz, jaki powstanie, jeden już przykry dla niego portret ukazał się, kiedy opisała go była żona. Poza tym na emeryturze najpierw przeczytał ważne dla siebie powieści: Dostojewskiego, Hemingwaya, Czechowa, a potem przeczytał wszystkie swoje własne powieści, zaczynając od ostatniej, od „Nemezis”. Chciał sprawdzić, czy nie zmarnował życia. I uznał, że robił, co mógł, i to najlepiej jak potrafił.