Centre Pompidou w Paryżu, Tate Modern w Londynie, MoMA w Nowym Jorku, Guggenheim w Bilbao czy MAXXI w Rzymie. Okazuje się, że współcześnie budowane muzea bardzo często i szybko stają się architektonicznymi ikonami miast. Są tworzone w przeróżnych stylach i konwencjach, od skrajnego minimalizmu, przez futurystyczny hi-tech, wybujały postmodernizm, szalony dekonstruktywizm, po dziwaczny biomorfizm. I choć wydaje się, że ich projektanci nie szczędzili fantazji, to jednak rzadko się zdarza, by bryły muzealnych gmachów nawiązywały w sposób jednoznaczny i oczywisty do jakiejkolwiek symboliki.
Nieco inaczej ma się sprawa z muzeami poświęconymi Żydom i ich historii, a szczególnie tymi koncentrującymi się na upamiętnieniu Holocaustu. Religia, długa tradycja oraz złożone losy narodu wręcz nakazują, by odnieść się do nich przy projektowaniu muzeum. Większość architektów owej symbolice, w mniejszym lub większym stopniu, ulega. Tendencji tej dodatkowo sprzyja fakt, że zlecenia często otrzymują (szczególnie w USA) projektanci o żydowskich korzeniach, szczególnie skłonni, by gmach muzeum, poza walorami architektonicznymi niósł także treści ideowe. Zanim więc przekroczy się progi owych muzeów, już można je czytać jak architektoniczną kabałę.
Sytuacja najbardziej oczywista to symbolika miejsca. W naturalny sposób przypisana jest praktycznie wszystkim muzeom stworzonym w miejscach związanych z eksterminacją – obozach przejściowych, koncentracyjnych i śmierci: Bełżec, Majdanek, Treblinka, Auschwitz, a za granicą – Terezin (Czechy), Ravensbrück i Buchenwald (Niemcy), Drancy (Francja), Mechelen (Belgia).
W Mechelen, obok przedwojennego budynku aresztu, z którego deportowano belgijskich Żydów, postawiono nowy muzealny gmach. Symbolikę miejsca wzmocniono, rezygnując z okien skierowanych na budynek historyczny (nie ma powrotu do przeszłości), zaś otwierając go wielkimi szklanymi połaciami w przeciwną, symbolizującą przyszłość, stronę.
Barak, bydlęcy wagon oraz symboliczna cyfra
Gdy brakuje historycznych kontekstów związanych z miastem i najbliższą okolicą, pozostaje włączanie symboli Holocaustu w bryłę budynku. Sylwetka muzeum w Terra Haute (Indiana) kojarzy się więc z obozowym barakiem, muzeum w Richmond (Wirginia) – z bydlęcymi wagonami, w których przewożono Żydów do obozu, zaś w St. Louis – może być, w zależności od spojrzenia, zarówno barakiem, jak i wagonem. Sporo miejsc poświęconych Holocaustowi korzysta z mocnej symboliki cyfry „6”: sześć milionów zamordowanych Żydów, sześć wielkich obozów koncentracyjnych, sześć lat eksterminacji.
Najbardziej widoczny jest ów symbol w Bostonie, gdzie ekspozycję poświęconą Holocaustowi jej autor Stanley Saitowitz zaaranżował w sześciu oddzielnych, wysokich szklanych wieżach. Także sześć słupów postawiono przed muzeum w Huston (1996 r.). Tam jednak projektant otoczył ponadto gmach drutami do złudzenia przypominającymi te obozowe, zaś głównym elementem architektonicznym uczynił okrągły, masywny czarny walec mający przypominać dym wydobywający się z krematoryjnego pieca. Mocna symbolika czy architektoniczna przesada?
Równie dosadną, by nie rzec łopatologiczną, stylistykę przyjął Stanley Tigerman, projektując Muzeum Holocaustu w Chicago. Cały kompleks składa się z dwóch symetrycznie ustawionych budynków. Jeden ma ciemną elewację i bryły o ostrych kątach, co symbolizuje „zejście w ciemność”, czyli czasy drugiej wojny światowej. Drugi jest jasny, o łagodnych zaokrąglonych kształtach i opowiada o ratowaniu Żydów oraz o ocalonych z Holocaustu. Łącznik między owym piekłem a niebem jest oczywiście w kolorze i kształcie „przejściowym”, a nawiązuje z kolei do konwencji Księgi Pamięci poświęconej wspomnieniu zamordowanych.
Dużo bardziej przemawia do zwiedzającego subtelna symbolika niedużego muzeum w Fukuyamie. To właściwie przykład dobrej, całkowicie nienarracyjnej architektury z jednym wszelako drobnym akcentem. Otóż na dużej szybie będącej łącznikiem dwóch brył budynku znajdują się namalowane wizerunki motyli. To nawiązanie do wiersza napisanego przez dziecko z getta, zaczynającego się od słów „w getcie nie ma motyli”.
Motyw gwiazdy Dawida
Pomysłów jest oczywiście znacznie więcej. Malutkie Muzeum w El Paso (1994 r.), poprzez pustynne akcenty kojarzyć się może z 40-letnią wędrówką Mojżesza i wyprowadzonych przez niego z Egiptu Żydów. Z kolei najsłynniejsze chyba muzeum – jerozolimskie Yad Vashem opiera się na motywie drogi (wędrówki) wybranego narodu przez dzieje, a motywem spajającym całość jest długi na 183 metry hol, wycięty w twardej skale (ciężkie przebijanie się przez historię), o przekroju pryzmatu (element tworzący gwiazdę Dawida). Jego koniec rozszerza się, a przed zwiedzającymi otwiera się piękny widok na Jerozolimę.
Motyw gwiazdy Dawida przywoływany jest także w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie (1993 r.), ale sześciokątny główny pawilon projektu Jamesa Ingo Freeda kojarzy się raczej z japońską pagodą aniżeli z symbolem Izraela, zaś monumentalny budynek wejściowy – z neoklasyczną pompą. Dopiero kontrastujące z zewnętrzną powłoką wnętrza muzeum w pełni przenoszą widza w świat tragicznej przeszłości i sprawiają, by poczuł się zagubiony, przerażony, zdezorientowany.
Gwiazdę, choć jakby rozerwaną, zgniecioną i lekko sprasowaną, ma przypominać swym kształtem słynne Muzeum Żydowskie w Berlinie autorstwa Daniela Libeskinda (1999 r.). Niestety, ów zamysł projektanta widać dopiero z lotu ptaka. Na szczęście nie brakuje w architekturze tej placówki innych, dostępnych już zwiedzającym, odniesień. Ba, można zaryzykować tezę, że nie ma na świecie drugiego muzeum, którego bryła tak bardzo byłaby przeniknięta rozlicznymi znaczeniami. I tak zygzakowate linie okien mają odpowiadać topograficznym liniom łączącym na mapie te miejsca w Berlinie, w których przed drugą wojną światową mieszkali wybitni Żydzi. Poza tym, jak tłumaczył architekt: „Obiekt pomyślany jest jako emblemat, w którym to, co niewidzialne, objawia się jako niewidzialna pustka. Muzeum ma tworzyć ramę dla tej pustki, w którą wkracza publiczność”.
Są jeszcze trzy symboliczne osie nawiązujące do poziomów obecności Żydów w Berlinie (ciągłość, emigracja, Holocaust), jest stworzony z 48 betonowych słupów (1948 – rok uzyskania przez Izrael niepodległości) Ogród Wypędzonych, który dodatkowo pochylono o 12 stopni, by u zwiedzających „powodować dezorientację, podobną do tej, jakiej doświadczali emigranci z Berlina”. Drzewa oliwne wyrastające z betonowych słupów symbolizują nadzieję itd., itp. Peter Gossel w „Architekturze XX wieku” pisze, że „zrozumienie tych treści wymaga od zwiedzającego logicznego myślenia i świadomego zaangażowania”. Można by jeszcze dodać: oraz doktoratu z filozofii i historii.
Nawiasem mówiąc w zaprojektowanym przez tegoż Libeskinda i zbudowanym w 2008 r. w San Francisco Współczesnym Muzeum Żydowskim też nie brakuje złożonej symboliki, a dwie główne bryły gmachu mają nawiązywać do hebrajskich liter chet i jud składających się na mające ogromne znaczenie w kulturze judaizmu słowo chai („życie”).
Grawitacja wzięta w nawias
Podobne jak w Berlinie, wątki symboliczne pojawiają się w projekcie Muzeum Holocaustu w Budapeszcie z 2005 r. I tu mur okalający muzeum ma nawiązywać do gwiazdy Dawida. I tu pewne elementy zaprojektowano tak, by „brały w nawias grawitację”, a poprzez to dawały do zrozumienia, że i sam Holocaust był czymś niewytłumaczalnym. Pochylone słupy są z kolei „jak drzewa nieustannie smagane przez morski wiatr. Gną się, ale nie łamią”. Zaś ogród na dachu sugerować ma nadzieję i lepszą przyszłość.
Rzecz ciekawa, potrzeba bezpośredniej i wyrazistej symboliki włączonej w architekturę słabnie, w miarę jak oddalamy się geograficznie od europejskiego koszmaru Shoah. A często zanika w ogóle. Trudno o jakiekolwiek skojarzania w przypadku utrzymanej we florenckim stylu neorenesansowej siedziby Muzeum Holocaustu w Buenos Aires, neoklasycystycznej – w Sydney czy korzystającej z wariacji na temat budownictwa alpejskiego – w Melbourne (1984 r.). Zdarza się, że forma budynku nie niesie żadnego przesłania, a jest po prostu dobrą, przyciągającą oko architekturą. Taki ma być przeszklony, jasny i prosty budynek Muzeum Holocaustu w Drancy pod Paryżem. Podobnie jest w brazylijskiej Kurytybie (2012 r.), w Cape Town (1999 r.) oraz Johannesburgu (2008 r.) w RPA.
Warto też wspomnieć o otwartym trzy lata temu Muzeum Holocaustu w Los Angeles (architekt Hagy Belzberg). Praktycznie całe ukryte pod ziemią, z powietrza wygląda jak jedna wielka zielona łąka, poprzecinana jedynie wstęgami ścieżek i świetlików. Efektowny, nowoczesny i bardzo ekologiczny projekt.
Strumień wody w krysztale
I wreszcie projekt warszawski. Napisano o nim już sporo. Przypomnijmy więc tylko, że konkurs wygrał stosunkowo mało znany projektant z Finlandii Rainer Mahlamaki, a w wyścigu po kontrakt pokonał kilku architektów-gwiazd z ich efektownymi projektami. M.in. Daniela Libeskinda z ekspresyjną wizją budynku jako otwartej księgi, Zvi Heckera – odwołujący się do topografii ulic na terenie getta czy wizyjnego Davida Chipperfielda.
Fiński projekt to duży szklany prostopadłościan, niejako rozłupany na pół biegnącą przezeń ogromną szczeliną. Ma to być sugestywne odwołanie do biblijnego wątku przejścia ludu Izraela przez Morze Czerwone. Tak przynajmniej tłumaczą swój zamysł projektanci, ale pozbawiona nachalności symbolika może nieść też różne inne skojarzenia. Na przykład naczelny architekt Warszawy i członek jury konkursu Michał Borowski widział w nim „kryształ, w którym strumień wody wyrzeźbił przejście do Pomnika Bohaterów Getta”. I tak, jak korytarz w Yad Vashem otwiera się z dwóch stron na dwa różne widoki, tak dzieje się i tu: z jednej strony wspomniany pomnik, z drugiej – park. Aż prosi się o dodatkowe skojarzenia.
Interpretację przestrzeni wystawienniczej w warszawskim muzeum przygotowała brytyjska firma Event Communications, a ostateczny projekt realizuje warszawska pracownia Nizio Design Int. Ekspozycja ma być gotowa 9 miesięcy po udostępnieniu gmachu organizatorom wystawy, a więc przypuszczalnie na początku przyszłego roku. I będzie to okazja do całkiem nowych porównań. Albowiem trzeba przyznać, że koncepcje prowadzenia historycznej narracji, niezależnie od architektury, żyją swoim własnym życiem. Często bywa tak, że w efektownych bryłach kryją się banalne treści, a w nieciekawych architektonicznie gmachach – fascynujące opowieści. Miejmy nadzieję, że w Warszawie treść wystawy dorówna zewnętrznej formie.