Janusz Wróblewski: – Ma pan polsko brzmiące nazwisko. Pańscy przodkowie wywodzą się z tej części Europy?
Darren Aronofsky: – Babcia od strony matki pochodziła z Wilna. Moja prababka miała trzech mężów, trzeci nazywał się właśnie Aronofsky. Jako ortodoksyjni Żydzi mieszkający na terenach dawnej Polski obawiali się pogromów i zrobili wszystko, żeby wyemigrować do Ameryki.
Tematyka żydowska dyskretnie przewija się przez całą pańską twórczość. Wyjątkiem będzie „Noe” z Russellem Crowe’em w roli tytułowej. Widowisko, które skończył pan właśnie realizować, nawiązuje wprost do biblijnego wątku.
Produkcja jeszcze się nie zakończyła. Zamknęliśmy tylko pewien etap zdjęć. W tej chwili trwają prace nad efektami specjalnymi. Zajmą sporo czasu. Przynajmniej pół roku. Z klasyczną ekranizacją biblijnej przypowieści film ma jednak niewiele wspólnego. W Księdze Rodzaju losy legendarnej Arki Noego zajmują niecałe trzy strony. Jak na scenariusz superprodukcji to stanowczo za mało. Niezłe wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądał film, daje komiks, który razem z Niko Henrichonem, kanadyjskim rysownikiem, wydaliśmy dwa lata temu.
Opowieść o magu i uzdrowicielu, który uchronił ludzkość przed okrutną zemstą Jahwe zsyłającego potop, stwarza pole do rozmaitych interpretacji. Jaka jest panu najbliższa?
Na Zachodzie utrwalił się pewien stereotyp. Że jest to baśń dla dzieci. Oto stary człowiek z brodą do pasa zabiera na pokład po jednej parze wielu gatunków zwierząt. Ratuje siebie, swoich bliskich. Szukam głębszego wymiaru tej historii, w którym odnaleźliby się współcześni widzowie.