Siedem lat temu w Luizjanie policja zatrzymała autokar. W środku znaleźli ponad pół kilo marihuany i 100 gramów halucynogennych grzybków oraz grupę pasażerów w wieku od 60 do 75 lat, których wiozło dwóch 50-letnich kierowców. Dwóm osobom postawiono zarzuty, ukarano je grzywną i półrocznym wyrokiem więzienia w zawieszeniu. „Aresztowali dom starców” – komentował ironicznie 73-latek o przenikliwym, dość wysokim i bardzo nosowym głosie.
Autokar dalej jeździł po Stanach Zjednoczonych. Łatwo było go zauważyć: miał wymalowanego na burcie Indianina i nazwę Honeysuckle Rose III, od amerykańskiego melodramatu sprzed 30 lat. Cztery lata później zatrzymano go też na granicy Kalifornii i Teksasu. Funkcjonariusze straży granicznej poczuli charakterystyczny zapach i, podążywszy jego tropem do środka, znaleźli kolejne 170 gramów trawki. 77-letni autor przeboju „Funny How Time Slips Away” przyznał się do posiadania i powędrował do aresztu, skąd wyszedł za kaucją. W dobrym samopoczuciu i lekkim krokiem. „W końcu straciłem sześć uncji” – tłumaczył koledze z zespołu.
30 kwietnia Willie Nelson – bohater powyższych zajść – kończy 80 lat i dalej bardzo o siebie dba. Stroni od alkoholu i narkotyków (trawkę, którą pali non stop, uważa za najlepszy na świecie lek na stres). Papierosów nie lubi, pija za to wyciąg z alg i wodę. Do tego ćwiczy karate – pod warunkiem że pozwalają mu na to jego plecy, przez które kiedyś wypisali go z amerykańskiego lotnictwa. Choć wtedy miało to jeden pozytywny skutek: zrobił karierę w muzyce.
Pracowity leń
Początki drogi Nelsona, wychowywanego w Teksasie przez dziadków (matka go porzuciła, ojciec zmarł), wyglądały – o dziwo – jak start dzisiejszych debiutantów.