Braci Fredrów było sześciu, wszystko chłopcy jak malowanie. Jan Maksymilian, Seweryn, Aleksander, Julian, Henryk i Edward. A do tego jeszcze trzy córki.
Ojcem rodu był Jacek Fredro – człek zaradny i gospodarny. Ale takim być musiał, mając czeredę dzieci do wykarmienia i niewielki tylko mająteczek w Bieszczadach – Cisnę, którą wydzierżawił i sam też poszedł na dzierżawę, ale korzystniejszą niż jego nieurodzajne górskie włości. Wziął jedną dzierżawę, potem drugą, a potem dobrze się ożenił z Marianną z Dembińskich i za posag żony już nie wydzierżawił, ale kupił dobra Beńkowa Wisznia, zbudował pałac i dalej prowadził różne interesy, do których miał, jak widać, smykałkę.
Rodzina się powiększała, ale też i majątek się powiększał. Jacek Fredro nie miał żadnego wykształcenia poza domowym i dlatego zapewne nie widział potrzeby posyłania synów do szkół. Sprowadzał do domu nauczycieli, którzy uczyli albo i nie uczyli synów. Aleksander Fredro wspominał jednego z nich, niejakiego Płachetkę: „Niech ci Bóg, przed którym stoisz, przebaczy, ale ja nie mogę, żeś mój czas najpiękniejszy zabił, zamordował bez litości. Książki w rękę nie wziąłem”.
Zdolni jednak to musieli być młodzieńcy, bo później nie tylko Aleksander (który urodził się 220 lat temu, 20 czerwca 1793 r.), ale i Jan Maksymilian odnosił literackie sukcesy.
Może talenty odziedziczyli Fredrowie po antenatach – Andrzeju Maksymilianie Fredrze, kasztelanie lwowskim, wybitnym pisarzu politycznym i autorze wysoko cenionych prac z zakresu wojskowości, i Elżbiecie Drużbackiej, znakomitej poetce epoki baroku.
Uroda, inteligencja i poczucie humoru braci Fredrów zjednywały im przychylność kobiet, z której z ochotą korzystali. Romansów mieli bez liku.