Rodzinne przekazywanie sobie pędzla z pokolenia na pokolenie nie jest czymś niezwykłym. W Polsce najbardziej efektowny przykład dała familia Kossaków z Juliuszem, jego synem Wojciechem i dwoma wnukami – Jerzym i Karolem. Zazwyczaj jednak kończyło się na dwóch pokoleniach, a w historii sztuki zaznaczyli się m.in. Jacek i Rafał Malczewscy, Jan oraz Tadeusz i Adam Styka, Jacek oraz Andrzej i Jerzy Mierzejewscy. A z bliższych nam czasów Tadeusz i Tomasz Dominikowie, Jan oraz Piotr i Stanisława Młodożeńcy czy Edward i Pola Dwurnik. Niemało, ale na tle rodzinnych tradycji w takich choćby zawodach jak adwokaci czy lekarze, to jednak skromnie.
Dużo więcej przykładów rodzinnego malowania czy rzeźbienia można by znaleźć w dawniejszych czasach. Nic dziwnego, bo sztukę traktowano wówczas jak każdą inną profesję rzemieślniczą, a w niej, jak dobrze wiadomo, międzypokoleniowa ciągłość jest wręcz wartością podstawową. Czujność zachować należy szczególnie we Włoszech i pamiętać, że pod tak znanymi nazwiskami twórców, jak Bellini, Carracci, Bassano czy Vivarini, kryje się zazwyczaj dwóch, a niekiedy nawet czterech lub pięciu, nie zawsze równie utalentowanych, malarzy. Podobnie zresztą było w innych krajach, a najbardziej znane przypadki to Cranach (Niemcy), Cuyp i van Cleve (Niderlandy).
Ale nie ulega wątpliwości, że wszystkich na głowę bije familia Brueglów. Gdyby prześledzić związki krwi, to rozciągają się od końca XV w. (Jan van Dornicke – teść teścia Pietera Bruegla) po początki wieku XVIII (Jan III van Kessel – jego praprawnuk) i obejmują siedem pokoleń. Oczywiście centralną postacią i najjaśniejszą gwiazdą tej genealogicznej układanki pozostaje Pieter Bruegel Starszy. Jeden z jego synów miał dziewiątkę dzieci, jeden z wnuków – jedenastkę, a jeden z prawnuków – trzynastkę, zatem było z kogo wybierać spadkobierców w malarskiej profesji.