Michał Chudoliński: – Skąd w ogóle pomysł na film o Ryszardzie Kapuścińskim?
Raúl de la Fuente: – Zrodził się w 2008 r., kiedy miałem chwilę oddechu po podróżach związanych z premierą mojego pierwszego filmu dokumentalnego „Nömadak Tx”. Wraz z Amaią Ramirez (producentką w firmie Kanaki Films) szukaliśmy kolejnego tematu, który pochłonąłby nas bez reszty. A ponieważ literaturę Kapuścińskiego uwielbiam od młodości, wybór był prosty.
Dlaczego akurat „Jeszcze dzień życia”, a nie „Cesarz” albo „Heban”? Czym przekonała was książka o pobycie Kapuścińskiego w Angoli i tamtejszej wojnie domowej?
Damian Nenow: – „Jeszcze dzień życia” ukazuje Kapuścińskiego jako człowieka rozdartego, i to na wielu płaszczyznach. W naszym filmie poznajemy go, gdy jest doświadczonym, 43-letnim zawodowcem, który osiągnął już wszystko, co możliwe, w pisaniu reportaży depeszowych. Czuje, że ma już swoje lata, i jest w takim momencie życia, że musi coś zmienić, znaleźć swój własny, wyjątkowy sposób na wyrażanie siebie, albo przepadnie. Mimo wszystkich udogodnień, jakie Kapuściński miał w PRL, nie było to miejsce, w którym żył w pełni. Polska rzeczywistość była jak basen, z którego nie można wypłynąć i w którym nie da się zatonąć. Odżywał, gdy dostawał zlecenie, i wyjeżdżał relacjonować kolejną wojnę. Gdy znów paliło go słońce, ocierał się o śmierć, był wśród rewolucjonistów.
RdlF: – Pierwszą książką Kapuścińskiego, która trafiła mi w ręce, był „Heban”. Zafascynowała mnie. Potem przeczytałem wszystkie pozostałe. Kiedy postanowiłem nakręcić filmową adaptację książki Kapuścińskiego, nie miałem wątpliwości.