Najgłośniejsza powieść Dana Browna sama stała się bohaterką kilkunastu książek. Do sukcesu „Kodu Leonarda da Vinci” oraz jego ekranizacji w reżyserii Rona Howarda w olbrzymim stopniu przyczynili się kościelni hierarchowie. Watykan potępił książkę i – mimo zapewnień autora, że to tylko nastawiona na dawanie rozrywki fikcja – uważał, że atakuje ona Kościół. Księża przestrzegali przed nią z ambony, nawet polski episkopat pokusił się o wydanie stosownego komunikatu, w którym zarzucał autorowi przekłamania i manipulacje, wprost nazywając dzieło antykatolickim. Efekt był oczywiście odwrotny do tego, jakiego życzyłby sobie Watykan. Książka sprzedała się na całym świecie w ponad 80 mln egzemplarzy – zaintrygowani ludzie ruszyli bowiem do księgarń i kin, by osobiście przekonać się o rzekomych diabelstwach.
Znaleźli opowieść o profesorze Harvardu, specjaliście od ikonografii, który wplątany zostaje w sprawę tajemniczego morderstwa, a w końcu – intrygi sięgającej samych korzeni chrześcijaństwa i Kościoła. Sęk w tym, że Dan Brown niekoniecznie trzymał się wersji historii akceptowanej przez chrześcijan, opisał między innymi „małżeństwo” Jezusa i Marii Magdaleny, którzy według pisarza mieli spłodzić dziecko, dające początek linii potomków Syna Bożego, od której wywodzili się między innymi pierwsi królowie Francji.
Była to druga powieść z prof. Robertem Langdonem w roli głównej, który zanim „zaatakował” Kościół swoimi rewelacjami na temat potomków Chrystusa, ocalił Watykan przed spiskiem zakonu iluminatów w „Aniołach i demonach”.