Po niedawnej śmierci Edmunda Niziurskiego zewsząd słychać było głosy, że to pisarz, który ukształtował kilka pokoleń. Nieco inna publiczność podobnie gorąco żegnała Joannę Chmielewską. Trudno łączyć tak różnych pisarzy: autorkę humorystycznych kryminałów i autora powieści młodzieżowych (choć Niziurski pisywał w latach 50. kryminały dla dorosłych, a Chmielewska napisała kilka powieści młodzieżowych). Jednak czytelnicy żegnali ich podobnymi słowami: wychowaliśmy się na ich książkach. Ale ta literatura, w takim kształcie, w jakim pamiętamy ją z PRL, przeszła do historii. To był inny świat, w którym książka nie miała konkurencji w postaci Internetu.
– O tym, że lektury mojego pokolenia stały się wspólnym kodem, zdecydowały, obok ich niewątpliwej jakości, ogromne nakłady. I izolacja Polski – mówi Joanna Olech, pisarka i ilustratorka. – Wszystkie tomy Niziurskiego, jakie mam w domu, mają nakład 100 tys. egzemplarzy, podczas gdy dzisiaj średni nakład to 3 tys. Wydawano niewiele tytułów, za to w ogromnych nakładach. To sprawiło, że wszyscy czytaliśmy te same książki.
Między Kwassem a Piegusem
„Nie wiem, kim bym był bez jego książek” – mówił Krzysztof Varga na pogrzebie Niziurskiego. W przeciwieństwie do ułożonych harcerzy, którzy pomagali Panu Samochodzikowi z powieści nieżyjącego od dawna Zbigniewa Nienackiego, książki Niziurskiego zapełniają rozmaite, malownicze łobuzy. Chłopcy – to były lektury bardziej chłopackie niż dziewczęce – marzyli, żeby mieć swoją bandę, kumpli na dobre i na złe. Niziurski pokazywał wiernie rzeczywistość peerelowską, w której też mogło się przeżywać fantastyczne przygody, odkrywać skarby, łapać przestępców o wymyślnych nazwiskach, takich jak Hipolit Kwass, Albert Flasz czy Wieńczysław Nieszczególny.