W latach 80. Lars von Trier nakręcił reklamówkę. Krótki spot na zlecenie duńskiego dziennika „Ekstra Bladet” rozgrywa się w saunie. Mężczyzna znajduje w ścianie malutki otwór. Okazuje się, że może przez niego podglądać siedzące w sąsiednim pomieszczeniu nagie kobiety. Panie orientują się, że są ofiarami podglądacza, ale nie widzą, kto nim jest. Tu następuje cięcie. W następnej scenie von Trier pokazuje poszukiwanie winnego: mężczyźni ustawieni w żołnierskim rzędzie, jeden wyraźnie „wystaje” poza linię, gorączkowo usiłuje więc zakryć erekcję egzemplarzem gazety. „»Ekstra Bladet«: dobrze mieć go ze sobą” – brzmiało hasło reklamówki.
– Na długo przed tym, jak wpadł na pomysł nakręcenia „Nimfomanki”, która opowiada o seksualności kobiety, zmierzył się, jak widać, z seksualnością mężczyzn – śmieje się znawca twórczości von Triera, wykładowca na Uniwersytecie w Kopenhadze Peter Schepelern. – Na wypowiedzenie się o męskiej erotyce starczyło mu kilkadziesiąt sekund; na zgłębienie zawiłości erotyzmu kobiety nie starczyło pięciu godzin. Czy to nie znamienne? Reżyserska wersja „Nimfomanki”, której pierwszą część zobaczy w lutym publiczność Berlinale, faktycznie trwa ponad 300 minut. Kinowa wejdzie do Polski w dwóch częściach – 10 i 24 stycznia – i trwa o półtorej godziny krócej.
Schepelern zestawia ten klip z „Nimfomanką” żartobliwie, żeby zwrócić uwagę na coś bardzo ważnego. Wbrew reputacji obrazoburczej i pornograficznej produkcji, którą zdobył w ostatnich miesiącach nowy film Larsa von Triera, dla znawców twórczości Skandynawa „Nimfomanka” nie będzie ani szokiem, ani wielkim skandalem. Duński reżyser łamał wszelkie tabu, w tym nagości i seksu („Ogrodnik orchidei”, „Idioci”, „Dogville”, „Antychryst”) od dekad.