Jeszcze większą niespodzianką jest to, że aż cztery główne nagrody powędrowały do Azji, niejako pieczętując dominację kina Dalekiego Wschodu.
Jury pod przewodnictwem Jamesa Schamusa, amerykańskiego scenarzysty i producenta (m.in. „Tajemnicy Brokeback Mountain”), nie miało w tym roku łatwego wyboru. Konkurs nie obfitował w arcydzieła, stał na dość przeciętnym poziomie. Szkoda, że nie dostrzeżono świetnego irlandzkiego debiutu „’71” Yanna Demange o wojnie domowej w Belfaście i niemiecko-austriackiego dramatu rodzinnego o uchodźcach czeczeńskich „Macondo” Sudabeha Mortezaia. Z wyjątkiem teatralnej farsy „Aimer, boire et chanter” 92-letniego Francuza Alaina Resnaisa, którą kurtuazyjnie uhonorowano za wkład w rozwój kina, większych pomyłek nie było. Nagrodzono tytuły, które bez wątpienia na to zasługiwały.
Złoty Niedźwiedź
Węgiel kamienny, cienki lód, reż. Diao Yinan, prod. Chiny
Z pewnością nie był to faworyt Berlinale. Nawet dziennikarze z Chin z niedowierzania przecierali oczy na wieść o zwycięstwie tego czarnego kryminału, portretującego potworną zgniliznę moralną modernizującego się Kraju Środka. Film Diao Yinana zdecydowanie najciekawszy spośród czterech zakwalifikowanych do konkursu tytułów azjatyckich robi silne wrażenie, ma coś wspólnego z nagrodzonym pół roku temu w Cannes głośnym „Dotykiem grzechu” Jia Zhangke, też o degrengoladzie mieszkańców dalekiej prowincji.