Artystyczne rodzinne związki zawsze zachęcają do porównań. Zazwyczaj jednak były to relacje pokoleniowe, które ujawniały bądź to następującą degradację talentów i zasług (Kossakowie), bądź wręcz przeciwnie (Witkiewiczowie). Przypadek braci Gierymskich jest szczególny i proste paralele nie bardzo się sprawdzają.
Pochodzili z rodziny urzędniczej (ojciec – administrator budynków), bez artystycznych tradycji, i to Maksymilian (1846–74), starszy o cztery lata, z natury rzeczy przecierał artystyczne szlaki. Na szczęście bez oporu rodziny, a nawet z jej wsparciem. W domu grał na fortepianie, ale wybrał studia politechniczne, które zajęły mu – z przerwą na udział w powstaniu styczniowym – trzy lata. Gdy jednak zawodową karierę inżynierską porzucił ostatecznie na rzecz malarskiej, sprawy potoczyły się błyskawicznie. Już w pierwszym roku edukacji zadebiutował na wystawie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie, a niecałe dwa lata później otrzymał rządowe stypendium, które pozwoliło mu wyjechać do ówczesnej mekki sztuki – Monachium. Miał wówczas 21 lat.
Młodszemu bratu Aleksandrowi (1850–1901) szło już łatwiej. Przynajmniej na początku. Od razu wziął się za bary ze sztuką. Posługiwania się farbami i pędzlem zaczął uczyć się jako 17-latek, a już rok później zadebiutował jako ilustrator na łamach pisma satyrycznego „Mucha”, by jeszcze w tym samym roku podążyć za bratem do stolicy Bawarii. Od tego momentu, przez kolejne sześć lat, czyli aż do śmierci Maksymiliana w 1874 r., bracia razem mieszkali i podróżowali po Europie. Wspólnie spędzali kolejne wakacje we Włoszech i w bawarskich górach, zjeżdżali parę razy do kraju, do Krakowa, Warszawy, Poznania.