Któregoś dnia 1965 r., jadąc z żoną i dziećmi na wakacje do Acapulco, doznał gwałtownego olśnienia. Zatrzymał samochód, chwilę pomyślał, a potem zawrócił do domu, zamknął się w swoim pokoju i przez następnych 18 miesięcy pisał bez wytchnienia. Zastawił auto – starczyło na pół roku przeżycia. Kolejny rok przetrwali dzięki zaradności żony, która potrafiła załatwić kredyty w piekarni, u rzeźnika i zawiesić opłacanie czynszu. Gdy półtora roku później poszli razem na pocztę, żeby wysłać maszynopis ukończonej powieści do wydawcy w Buenos Aires, zabrakło im pieniędzy. Pisarz włożył do koperty połowę dzieła – przez pomyłkę drugą.
O powstawaniu powieści opowiadano sporo niesamowitych historii, których część pisarz z uśmiechem dementował po latach (choć sam je współtworzył). Stała się legendą, zanim wyczarowaną krainę dotknął na ostatnich stronach biblijny kataklizm. Fragmenty wydrukowały pisma kulturalne w kilku krajach Ameryki Łacińskiej, a wielki promotor kolegów pisarzy – i sam jeden z wielkich – Carlos Fuentes, napisał pochwalną recenzję po lekturze pierwszych rozdziałów. Autor powieści i jego żona już nigdy nie mieli martwić się o długi u piekarzy i kamieniczników.
Gdy powieść ukazała się w 1967 r. zaczęto porównywać go z Cervantesem, autorem „Don Kichota”, a nawet nazywać „Homerem Ameryki Łacińskiej”. Opowieść o zaginionym pueblo na Karaibach „przedostała się do DNA latynoamerykańskiej kultury”. „Podobnie jak Cervantes – napisał wiele lat później biograf pisarza – zgłębił sny i złudzenia swoich postaci, które w pewnym momencie historii, podczas wielkiego okresu imperialnego Hiszpanii, były jej postaciami, a potem stały się, w zmienionej formie, po uzyskaniu niepodległości, postaciami Ameryki Łacińskiej.