Zdzisław Pietrasik: – Trudno nie zacząć od miejsca, w którym rozmawiamy, czyli domu w Laskach, dokąd przeniósł się pan na stałe. Czy to była ucieczka od czy do?
Krzysztof Zanussi: – Oczywiście, że do. To jest dom, o którym całe życie marzyłem, a którego późno się dorobiłem. Pierwsze własne maciupeńkie mieszkanie miałem na Krochmalnej w mrówkowcu…
Wydawać by się mogło, że zawsze lokował się pan wśród wyższych sfer społecznych.
Mam w życiorysie dobrą kartę szczerej biedy i bardzo ją sobie cenię, ponieważ to była nauka życia, aczkolwiek nie powiem, żebym wówczas tak myślał. Nie mówię już o samej wojnie…
Pan jest przedwojenny.
Tak, 1 września 1939 r. miałem dwa i pół miesiąca.
Pamięta pan coś z wojny?
Ach, świetnie pamiętam. Miałem mądrą babcię, która prowadzała mnie w różne miejsca, miałem stać i się wpatrywać, na przykład w pomnik księcia Poniatowskiego, stojący tam, gdzie jest obecnie Grób Nieznanego Żołnierza. Dlatego jestem orędownikiem odbudowy stojącego niegdyś tam pałacu i kolumnady, bo z punktu widzenia urody Warszawy jest to absolutnie niezbędne. W czasie wojny nauczyłem się też trzymać język za zębami, co się przydało w czasach stalinizmu, kiedy nawet ksiądz w szkole przekonywał, że chłopiec mówiący prawdę czasami grzeszy…
Niezwykła lekcja dla chłopca.
Jak cię zapytają, mówił ksiądz, kto do domu przychodzi, to powiedz, co ci rodzice mówią, a nie jak jest naprawdę. Miałem bardzo ostrą stalinowską szkołę i opowiadam o tym trochę w „Cwale”.
Złe lata w życiorysie.