We współczesnej kulturze i sztuce wielokrotnie pisano już nekrologi. Ogłaszano już m.in. zgon filmu niemego, opery, operetki, folkloru, malarstwa, drukowanej książki, płyty winylowej, CD, poezji itd. Część z tych zapowiedzi okazała się trafna, część – przedwczesna, a niektóre – zupełnie chybione. Tymczasem nikt publicznie nie obwieścił złożenia do grobu tradycyjnych gatunków sztuki, towarzyszących ludzkości od wieków: rysunku i grafiki. A nie byłaby to deklaracja bezsensowna. Tyle tylko, że owe szlachetne formy artystyczne dogorywają zasadniczo bez sprzeciwu, po cichutku, nie wołając o życie i za zgodnym przyzwoleniem wszystkich zainteresowanych.
Bez szans na sukces
Od grafiki i rysunku odwrócili się przede wszystkim artyści. „Instalacja multimedialna” czy „projekt konceptualny” brzmi dziś dużo lepiej i poważniej niż „rysunek piórkiem” lub „drzeworyt sztorcowy”. Nie mówiąc o kosztach. Rytowanie, a choćby i rysowanie, to czynności niezwykle pracochłonne, wymagające nie byle jakiego warsztatu i umiejętności. A korzyści niewielkie, pieniądze do zarobienia skromne i szanse na międzynarodowy sukces dzięki akwaforcie niemal zerowe.
Tym bardziej że presji nie ma. Kolekcjonerzy wolą dzieła bardziej spektakularne. Krytycy sztuki lekceważą – z paragrafu „ramotka”, a kuratorzy wystaw – z paragrafu „to się źle sprzedaje”. I mają rację. Bo widz, wychowany na dynamicznej współczesnej popkulturze, woli sztukę dosadną, najlepiej skandalizującą, efektowną, bijącą po oczach. Kto by się chciał w skupieniu pochylać nad jakimś sztychem czy delikatnym rysuneczkiem piórkiem, by doszukiwać się niuansów znaczeniowych i maestrii wykonania?