Odkrycia i polonika
Po festiwalu w Karlowych Warach: nowe kino, zaskakujące werdykty. I Wałęsa
Kryształowy Globus dla poetyckiego dramatu z Gruzji „Corn Island” George’a Ovashvili (zrealizowanego w koprodukcji z Niemcami, Czechami, Francją i Kazachstanem) potwierdza doskonałą formę i wysokie aspiracje kinematografii tamtego regionu.
Antywojenna, rozgrywająca się niemal bez słów baśniowa przypowieść o poszukiwaniu równowagi w nienormalnych warunkach przypomina pod wieloma względami dobrze znane w Polsce „Mandarynki” Zazy Uruszadze. Na wydmie rzecznej, swoistej ziemi niczyjej, otoczonej niewidocznymi granicami, kontrolowanej przez żołnierzy wrogich armii (rosyjskiej, gruzińskiej i abchaskiej) wyrasta drewniana chata. Stawia ją – na przekór logice i niebezpieczeństwu – staruszek z dorastającą, nastoletnią wnuczką. W tej dyskretnej metaforze nietrwałości życia, kontrastującego z majestatycznym pięknem wiecznie odradzającej się przyrody, uderza spokój i zaduma. Jeśli słychać tu echa publicystyki, to wypowiadanej szeptem. Najgłośniej mówią same obrazy.
Ale to nie Gruzin George Ovashvili był rewelacją zakończonego w sobotę wieczorem festiwalu w Karlowych Warach. Tylko Węgier György Pálfi, autor radykalnego, awangardowego eksperymentu „Swobodne opadanie”, wyróżnionego Nagrodą Specjalną i za reżyserię (koprodukcja węgiersko-francusko-południowokoreańska).
Nawet dla bardzo wyrobionej publiczności, akceptującej choćby ekstrawagancje „Holy Motors” Leosa Caraxa, film Pálfiego będzie kompletnym zaskoczeniem i ucztą dla oczu (pod koniec lipca zostanie pokazany na Nowych Horyzontach we Wrocławiu).