Niekończący się spór o to, czy Powstanie Warszawskie miało sens, w najmniejszym nawet stopniu nie dotyczy samych powstańców. Przetrwali najgorsze lata PRL, by zostać bohaterami naszych czasów. Zajęli w narodowej wyobraźni miejsce szczególne: są herosami z pomników, z książek, z kina i z seriali, a jednocześnie nie zostali „zbrązowieni”, nie pozwolili odesłać się do historii.
Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, w wydanej właśnie książce wywiadzie wyraża się mało pochlebnie o prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, który nigdy do muzeum się nie pofatygował. Jeszcze większe pretensje Ołdakowski ma do byłego prezydenta o to, iż kiedy w czasach sprawowania urzędu zaprosił do siebie delegację kombatantów, zwracał się do nich per „byli powstańcy”. A przecież powstańców „byłymi” nazywać nie wolno.
Może to prawda, przecież oni wciąż pozostają w czasie teraźniejszym. Nie tylko dlatego, że niektórzy wciąż żyją i 1 sierpnia pojawią się na państwowych uroczystościach, zaś o godzinie W na cmentarzu Powązkowskim. Także dlatego, że wizerunek powstańca warszawskiego mimo upływu czasu nie stracił dla współczesnych atrakcyjności. Wciąż inspiruje młodych filmowców i zespoły muzyczne, nie tylko krajowe. System wartości, który wyznawali powstańcy, nadal może być atrakcyjny dla ich współczesnych rówieśników. Mieli ideały, dla których gotowi byli pójść na barykady, swoisty żołnierski fason, nawet w cywilnym ubraniu, lecz jednocześnie byli zwyczajni i młodzi, kochali życie, lubili zabawę. W panteonie polskich bohaterów z obowiązkowymi marsowymi minami wyróżniają się specyficznym wdziękiem czy luzem, jakby powiedział dzisiaj 20-latek.