„Smutny klaun to w show-biznesie znana ironia losu. Śmierć klauna jest nawet jeszcze smutniejsza” – pisze Simon Jenkins dla „The Guardian”. Robin Williams zmuszał ludzi do śmiechu, zmieniał ich. Aktorka Sarah Michelle Gellar, która partnerowała mu w serialu „The Crazy Ones” („Przereklamowani”), napisała na Twitterze: „Moje życie jest lepsze, bo poznałam Robina Williamsa”. Sporo teraz takich głosów.
Ale Williams, choć innych wprawiał w dobry nastrój, nie potrafił zadbać o siebie. Taką tezę stawiają publicyści, którzy próbują zrozumieć, dlaczego znany i szanowany aktor popełnił samobójstwo.
Nie ma prostych odpowiedzi, a przeświadczenie, że sukces w prosty sposób przekłada się na szczęście, również to osobiste, bywa mylące – historia zna sporo takich przypadków. „My, widzowie, popełniamy prosty błąd, utożsamiając wykonawcę z typem granych ról. W potocznym wyobrażeniu komik to po prostu bardzo zabawny człowiek, urodzony wesołek, który obudzony w środku nocy opowie bardzo śmieszny dowcip” – pisze na blogu Zdzisław Pietrasik.
Żadnej terapii
Jednym z problemów Robina Williamsa, czego nigdy nie ukrywał, były nałogi. Jeszcze w lipcu tego roku trafił do centrum rehabilitacyjno-odwykowego w Lindstrom w Minnesocie. „Po powrocie do pracy nad licznymi projektami Robin korzysta z okazji, żeby się dostroić i utrzymać stan trzeźwości” – informowała reprezentująca go w mediach Mara Buxbaum. Spekulowano na temat jego ewentualnego powrotu do nałogu, ale niczego oficjalnie nie potwierdzono.