Z daleka to ciemny prostopadłościan z przetykanej szklanymi pasami cegły, która jest nawiązaniem – jak mówi architekt gmachu Tomasz Konior – do śląskich familoków. Z bliska ukazuje coraz więcej ciepła (cegły znajdujące się pod kątem pomalowane są na czerwono), a gdy przekroczymy foyer i pod ogromną wypukłą powierzchnią w grafitowym kolorze, jak węgiel, wejdziemy do sali (przechodząc przez śluzy wyciszające), poczujemy się jak we wnętrzu wielkiej wiolonczeli. Ciepły kolor drewna i obły kształt poręczy balkonowych kojarzą się bowiem z instrumentami smyczkowymi. Ściany zaś są czarne, pofałdowane w fale, co ma oczywiście znaczenie akustyczne. Wnętrze pełne jest elegancji i uroku.
Najlepsza i najstarsza w Polsce orkiestra radiowa przeniosła się tu z gmachu z czasów Edwarda Gierka, nazywanego złośliwie Dezember-Palast (od Zdzisława Grudnia, ówczesnego I sekretarza KW PZPR). Tamtejsza sala powstała po to, by gościć partyjne zjazdy, a nie muzykę; o akustyce przy jej budowie nie myślał nikt. O jakość nowej sali na 1800 miejsc zadbali japońscy specjaliści z firmy Nagata Acoustics, jedni z najlepszych na świecie – pracowali m.in. przy Suntory Hall w Tokio, Walt Disney Concert Hall w Los Angeles i nowej sali Teatru Maryjskiego w Petersburgu. Szef firmy Yasuhisa Toyota, który był obecny na otwarciu, jest bardzo zadowolony z efektu i trudno się dziwić: w każdym punkcie sali słychać znakomicie, nawet na najwyższym balkonie.
Sala rozpoczyna działalność Festiwalem Otwarcia, ułożonym wedle zasady Hitchcocka: na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Na koncercie inauguracyjnym wystąpili gospodarze pod batutą swego szefa Alexandra Liebreicha; w programie znalazły się utwory polskie (Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara i Henryka Mikołaja Góreckiego), Koncert fortepianowy d-moll Brahmsa w wykonaniu samego Krystiana Zimermana (który zresztą przyczynił się bardzo do jakości budowy tej sali – to on poznał Tomasza Koniora z Yasuhisą Toyotą) i IX Symfonia Beethovena. Kolejne zaś atrakcje to występy m.in. Wiener Philharmoniker, London Symphony Orchestra.
W całym sezonie zaplanowano aż 170 koncertów. Swoje cykle będą tu miały inne słynne zespoły z regionu: orkiestra AUKSO, chór Camerata Silesia, Kwartet Śląski (w sali kameralnej na 300 miejsc); znajdzie się też miejsce dla młodych, a wtorki wypełni jazz. Budowa obiektu pochłonęła 265 mln zł; dofinansowanie z Unii wyniosło ponad 122 mln, resztę wyłożyło miasto.
Filharmonia za filharmonią
To już drugie w tym roku w kraju nowe miejsce koncertów, po otwartym 5 września gmachu Filharmonii Szczecińskiej. 16 października ruszyło jeszcze Centrum Kongresowe w Krakowie, które zapowiada również działalność kulturalną, w tym koncertową – nie było dotąd w tym mieście sali dla większej publiczności.
Pomału kończy się rozpoczęta w poprzedniej dekadzie seria inauguracji nowych obiektów budowanych z pomocą środków unijnych. Ostatnie ma być otwarte wrocławskie Narodowe Forum Muzyki, również planowane z wielkim rozmachem: duża sala na 1800 miejsc oraz trzy kameralne, od 250 do 450 miejsc. Tam z kolei akustyki przypilnuje Artec Consultants Inc. z Nowego Jorku – firma ta ma w dorobku sale w Montrealu, São Paulo czy Budapeszcie. Jednak projekt gmachu, stworzony przez pracownię Kuryłowicz&Associates, miał pecha: w 2011 r. zginął w wypadku lotniczym Stefan Kuryłowicz, w rok później zrezygnował wykonawca – firma Mostostal. Po nowym przetargu prace ruszyły z powrotem, ale otwarcie, które początkowo było planowane na 2013 r. z udziałem Filharmoników Berlińskich, dziś zapowiadane jest na jesień przyszłego roku z miejscową orkiestrą, przemianowaną w tym roku z Filharmonii Wrocławskiej na Orkiestrę NFM.
Na tle perturbacji wrocławskich katowicka inwestycja została zrealizowana ekspresowo, bo w ponad dwa lata. Przy wrocławskim gmachu jest więcej roboty, ponieważ obejmuje on 6 kondygnacji nadziemnych i 4 podziemne (w Katowicach 5 nadziemnych i 1 podziemna). Główna sala koncertowa jest wpuszczona w grunt, pod nią znajdują się następne. Wszystkie sale są budowane metodą „pudełko w pudełku” w celu stworzenia dodatkowej izolacji akustycznej, ale także ochrony przed wodami gruntowymi – gmach znajduje się obok fosy miejskiej. Koszty podlicza się na razie na ok. 350 mln zł (dotacja z UE wyniosła 140 mln zł). Zarządzający liczą, że obiekt będzie spełniał funkcje nie tylko muzyczne (w różnych zresztą dziedzinach muzyki), ale też konferencyjne.
Krakowski obiekt natomiast ma być przede wszystkim miejscem kongresów, ale i wydarzeń kulturalnych. Efektowny, pokryty mozaiką z porowatej ceramiki w kolorach bieli, czerwieni, szarości i czerni, zaprojektowany przez pracownię Ingarden&Ewý, budował się aż 7 lat, a koszty urosły do ponad 357 mln zł (przy dofinansowaniu z UE w wysokości 83 mln). Jednak zwrócą się szybciej, niż planowano, bo miejsce przy rondzie Grunwaldzkim jest wyjątkowo atrakcyjne: świetna komunikacja, wspaniałe widoki (z jednej strony na Wawel i Skałkę, z drugiej na Kopiec Kościuszki), hotele w pobliżu, a Kraków sam w sobie przyciąga. W obiekcie są supernowoczesne sale: największa na 2000 miejsc, tzw. teatralna na 600 osób oraz zespół sal konferencyjnych, których wielkość można regulować za pomocą przesuwnych ścian. Chętnych więc do organizowania kongresów przybywa, a o kulturę zadba operator centrum Krakowskie Biuro Festiwalowe. Już w tym roku ma się tu odbyć Festiwal Conrada; w przyszłości zapowiadane są koncerty festiwalowe Sacrum Profanum i Misteriów Paschaliów. Ale mogą też tu wchodzić inne instytucje. Może skorzysta czasem i Filharmonia Krakowska, która wegetuje w kościelnym budynku przy Zwierzynieckiej, w sąsiedztwie hałasujących na zakrętach tramwajów, a na budowę własnej siedziby nie ma szans.
Budowy i remonty
Przez kilka lat w dziedzinie nowoczesnych sal koncertowych staliśmy się potęgą. Pierwszym z otwartych obiektów była adaptacja XIX-wiecznego budynku gdańskiej elektrowni na Ołowiance (funkcjonowała jeszcze do 1996 r.) dla Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Stworzono tam salę na 1000 miejsc wzorowaną na Filharmonii Berlińskiej, kameralną na 200 miejsc, foyer wystawiennicze i zaplecze hotelowe, a kosztowało to 20 mln zł (z czego 9 mln od UE). W parę lat później w gmachu dawnej Biblioteki Donnersmarcków w Zabrzu otwarto pierwszą siedzibę istniejącej od 1950 r., a do tej pory bezdomnej, orkiestry Filharmonii Zabrzańskiej (na rewitalizację gmachu z salą na 200 miejsc wydano zaledwie 9,5 mln zł).
Kilka obiektów przeszło solidny remont i rozbudowę: Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie, Filharmonia Częstochowska i katowicka Filharmonia Śląska. Najdalej idzie przeróbka tzw. Teatru w Budowie w Lublinie, mieszczącego siedziby Filharmonii Lubelskiej i Teatru Muzycznego. Teraz ma powstać gmach nazywany szumnie Centrum Spotkania Kultur, z dodatkową salą na 1000 miejsc. To swoisty rekord: obiekt powstawał od 1974 r. i nigdy nie został ukończony. Obecna przebudowa ma kosztować aż 201 mln zł.
Dawny Krośnieński Dom Kultury część swojej siedziby przekształcił, część dobudował i za w sumie 29 mln zł stał się efektownym Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza z salą na ponad 600 miejsc. Ta sala działa na zasadzie impresaryjnej, nie ma stałego zespołu muzycznego ani teatralnego i jest dostosowana do różnego rodzaju wydarzeń.
Podobnie jest w przypadku dwóch całkowicie nowych gmachów oddanych do użytku w zeszłym roku. Jeden to tzw. Filharmonia Wejherowska, która w ogóle nie jest filharmonią, lecz Wejherowskim Centrum Kultury (sala na 374 miejsc). Drugim jest Suwalski Ośrodek Kultury z salą na 678 miejsc, w projekcie nazwany Miejskie Centrum Usług Publicznych, Kultury i Sportu.
Pretensjonalne nazwy nadawane projektom to koncesje na rzecz mentalności unijnych urzędników. Nowa siedziba Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach to zatem Międzynarodowe Centrum Kultur; Opera i Filharmonia Podlaska jest Europejskim Centrum Sztuki, a Filharmonia Gorzowska, zbudowana w mieście, w którym wcześniej orkiestry nie było, ale ją założono, i to o składzie międzynarodowym – to Centrum Edukacji Artystycznej. Tu rzecz jest o tyle usprawiedliwiona, że kompleks obejmuje również Zespół Szkół Artystycznych.
Całkowicie nowe siedziby, lśniące szkłem i metalem, otrzymały też filharmonie Warmińsko-Mazurska w Olsztynie i Koszalińska. Dodać do tego należy nowe lub przebudowane sale koncertowe przy wielu szkołach muzycznych i efektowną salę na 650 osób dosłownie w szczerym polu: Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach.
A co z Varsovią?
Każdy z obiektów pretenduje do miana ikony danego miasta. Większość to przeszklone bryły większej lub mniejszej urody, ale są i takie pomysły jak słynna już Filharmonia Szczecińska, którą entuzjaści nazywają górą lodową, a przeciwnicy barakiem. Co do sali koncertowej o złotym wystroju zdania są raczej zgodne: jest bardzo efektowna, także pod względem akustyki. Gmach Filharmonii Koszalińskiej dziennikarze porównywali z wielkim bursztynem osadzonym w szkle i metalu, Filharmonii Wejherowskiej zaś – ze statkiem.
Najgorzej oceniana jest otwarta w 2008 r. pierwsza w historii siedziba Opery Krakowskiej. Już podczas budowy wydarzył się skandal łapówkarski, budynek przerabiano jeszcze przed ukończeniem, a nadal urąga przepisom bezpieczeństwa. Architekt Romuald Loegler, który parę lat wcześniej w nowej siedzibie Filharmonii Łódzkiej zaprojektował ściany sali koncertowej z marmuru (akustyków przy tym nie było), w Operze Krakowskiej stworzył ponadto zbyt mały kanał orkiestrowy. Nic dziwnego, że ów na dodatek niepiękny gmach otrzymał Archi-Szopę (nagrodę dla najgorszego obiektu architektonicznego Krakowa) za 2009 r.
Jest jeszcze jeden skandal: w samej stolicy. Tu cztery lata temu ogłoszono konkurs na salę, na którą i tak nie było pieniędzy: siedzibę Sinfonii Varsovii. Do konkursu stanęły międzynarodowe sławy z pracownią samej Zahy Hadid na czele; wygrał austriacki architekt Thomas Pucher, który w 2012 r. wraz z prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz i dyrektorem artystycznym orkiestry Krzysztofem Pendereckim podpisał list intencyjny w sprawie budowy sali. I na tym na razie koniec.
Te jednak gmachy, które powstały, piękniejsze czy brzydsze, ale z nowoczesnymi i funkcjonalnymi salami, trzeba teraz utrzymać i wypełnić działalnością. A nie da się ukryć, że to rzadko jest biznes. W poszukiwaniu zarobku prawdziwa sztuka często przegrywa z chodliwym towarem, czasem marnej jakości. Jednak nawet wydarzenia komercyjne też nie zawsze się opłacają, o czym przekonał się odwołany właśnie dyrektor Opery i Filharmonii Podlaskiej Roberto Skolmowski, który brał kredyty na premiery popularnych musicali i sprawił, że dziś teatr jest zadłużony na 5 mln zł. Dla lokalnych władz, do których należą nowe obiekty, stają się one workami bez dna. Każde miejsce musi rozwiązać ten problem po swojemu. Może się okazać, że od przybytku głowa jednak czasami boli.